Niedzielne referendum, którego przedmiotem jest odwołanie prezydenta Traiana Basescu, miało ostatecznie rozstrzygnąć konflikt pomiędzy głową państwa a rządem premiera Victora Ponty. O tym, czy tak się stanie, rozstrzygnie przede wszystkim frekwencja, przeprowadzane bowiem w ostatnich dniach sondaże wskazywały, że około dwóch trzecich Rumunów opowiada się za przedterminowym zakończeniem jego kadencji.
Prezydent – polityczny sojusznik prawicowego rządu Emila Boca, który w kwietniu utracił władzę po przegranym w parlamencie głosowaniu nad wotum zaufania – uważany jest powszechnie za współwinnego drastycznego obniżenia poziomu życia Rumunów wskutek forsowania programu naprawczego finansów.
Program oszczędnościowy narzucony Bukaresztowi przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy był warunkiem udzielenia krajowi pożyczek o wartości 6 mld euro. Cięcia płac w sferze budżetowej, masowe zwolnienia i podwyższanie podatków doprowadziło na początku roku do fali gwałtownych protestów społecznych, czego konsekwencją była utrata popularności rządzącej uprzednio prawicy i ostatecznie upadek rządu. Nowy rząd Unii Socjalno-Liberalnej utworzył w maju Victor Ponta, który od początku pozostaje z prezydentem w ostrym konflikcie nazywanym wojną dwóch pałaców (od siedzib rządu – w pałacu Victoria i prezydenta – w pałacu Cotroceni).
Mimo tego, że ponad 60 proc. ankietowanych Rumunów twierdziło, że weźmie udział w referendum, wielu obserwatorów podaje w wątpliwość, czy tak się rzeczywiście stanie. Powodem jest sezon urlopowy niesprzyjający na ogół aktywności politycznej. Niewiele może pomóc przedłużenie czasu głosowania do godz. 23 i ustanowienie punktów wyborczych w popularnych miejscowościach wypoczynkowych nad Morzem Czarnym. Rząd usiłował przeforsować zniesienie progu 50 proc. dla ważności referendum, jednak taką zmianę odrzucił Trybunał Konstytucyjny.
– Jeśli przy urnach nie stawi się 50 proc. uprawnionych, wówczas referendum nie będzie wiążące, a biorąc pod uwagę dostępne obecnie dane osiągnięcie tego jest raczej nierealne – mówił „Rz" w niedzielę wieczorem Cristian Campeanu, publicysta dziennika „Romania Libera". – W tej sytuacji ambicją lewicy będzie przynajmniej osiągnięcie 5,5 mln głosów przeciwko prezydentowi, żeby pokazać, że jego odwołania chce tyle samo ludzi, ilu w 2007 r. wybrało go na urząd.