50-letni Francisco H.P., policjant z miasta Xativa niedaleko Walencji wyszukiwał samotne albo rozwiedzione kobiety, proponując im współpracę jako agent tajnej międzynarodowej agencji wywiadu.
W razie zaakceptowania ich kandydatury miały otrzymywać 1900 euro miesięcznie. Był tylko jeden warunek - kandydatki musiały przejść "test" wymyślony przez Franciska. Były w nim takie punkty jak zdolność do zadań operacyjnych polegających na uwiedzeniu obserwowanej osoby, albo przekazywanie kosztowności w zamian za tajne informacje.
Oczywiście testerem był sam "szef wywiadu", a w roli kosztowności występowała biżuteria "zwerbowanych agentek", której po zakończeniu egzaminu nigdy już nie ujrzały.
Według policji samozwańczy James Bond dla uwiarygodnienia się zaopatrzył się w najróżniejsze gadżety do podsłuchu i atrapy broni. Prowadził swoją działalność przez ponad rok. W tym czasie "przetestował" 11 kobiet, a przynajmniej tyle go oskarża o wykorzystanie. Być może ofiar oszusta było więcej, jednak niektóre kobiety przestraszyły się gróźb "agenta", który powiedział im, że "góra" surowo ukarze je za ewentualną zdradę. Inne zapewne wstydzą się swej naiwności.
Proces pseudoagenta rozpoczął się w środę. Jego obrona twierdzi, że w sumie nie zrobił nic złego, a jedynie padł ofiara własnej, wybujałej fantazji a odgrywanie roli "dziewczyny Bonda" w istocie nawet podobało się wielu kobietom. Inna rzecz, że były nieświadome tego, że zamiast w przygodach Jamesa Bonda biorą raczej udział w akcji... Jasia Fasoli.