Niemiecka prokuratura bada sprawy ośmiorga podejrzanych. Czterech mężczyzn i czterech kobiet. Mają dziś 91–98 lat. Służyli w niemieckim obozie koncentracyjnym Stutthof w pobliżu Gdańska. Mężczyźni byli strażnikami, kobiety pracowały w centrali telefonicznej i sekretariacie.
– Nie ma żadnych dowodów na to, że chociażby jedna osoba z tej ósemki dopuściła się aktu morderstwa. Nikt z tych ludzi nie uczestniczył też w przygotowywaniu amunicji, za pomocą której dokonywano egzekucji więźniów – tłumaczy tygodnikowi „Der Spiegel" Jens Rommel, szef Centralnego Urzędu Ścigania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu.
Podejrzanych wskazano na podstawie przebiegu służby, poszukując tych, którzy w jakikolwiek sposób trafili do obsługi hitlerowskich obozów.
Jest to standardowa procedura stosowana w Ludwigsburgu od czasu skazania w 2011 roku na pięć lat więzienia Johna Demjaniuka za współudział w zamordowaniu 28 tys. Żydów w Sobiborze, mimo że nie udowodniono mu osobistego udziału w zbrodniach. Na tej samej zasadzie skazany został w roku ubiegłym na cztery lata 94-letni Oskar Gröning, znany jako „buchalter z Auschwitz", gdyż zajmował się księgowaniem rzeczy pomordowanych. Był członkiem Waffen SS i sam się do tej służby zgłosił. Oskarżony został o współudział w zamordowaniu 300 tys. osób. Skazano go w roku ubiegłym na cztery lata więzienia, mimo że nie uczestniczył bezpośrednio w zabijaniu.
Wyrok ten był kolejnym przełomem w dotychczasowej praktyce, kiedy to warunkiem koniecznym do skazania było udowodnienie osobistego udziału w zbrodni.