„Czekajcie na odpowiedź, gady" – napisał na Twitterze wicepremier Dmitrij Rogozin pod adresem władz w Bukareszcie. Dzień później szef rumuńskiej dyplomacji Teodor Melescanu zmienił trasę swego lotu do Kazachstanu tak, by ominąć Rosję.
Afera wybuchła, gdy wicepremier Rogozin próbował przylecieć do Mołdawii na zaproszenie nowego, prorosyjskiego prezydenta kraju Igora Dodona. Po dniu rozmów w Kiszyniowie obaj mieli pojechać do Bender w separatystycznym Naddniestrzu, by wziąć udział w obchodach „25. rocznicy rosyjskiej misji pokojowej".
W 1991 roku stacjonująca w Naddniestrzu rosyjska armia najpierw uzbroiła i wyszkoliła prorosyjskich separatystów, a rok później wystąpiła jako „oddziały pokojowe" oddzielające separatystów od oddziałów mołdawskich. Przed przyjazdem Rogozina na lotnisku w Kiszyniowie zebrali się manifestanci z portretami zabitych w ówczesnych walkach.
– 5 maja mołdawski Sąd Konstytucyjny wydał wyrok, w którym ogłosił, że Naddniestrze jest terytorium okupowanym. W dodatku Rogozin publicznie się chwalił, że w 1991 roku brał udział w starciach po stronie separatystów – kiszyniowski politolog Igor Botan wyjaśnił „Rzeczpospolitej" przyczyny niechęci do Rogozina.
Jednak Rosjanin nie doleciał do Mołdawii. Po zamknięciu we wrześniu 2015 roku ukraińskiej przestrzeni powietrznej dla rosyjskich samolotów droga nad Dniestr wiedzie przez Rumunię. Ale władze w Bukareszcie nie wpuściły rejsowego samolotu rosyjskich linii S7, którym leciał Rogozin, gdyż polityk objęty jest sankcjami unijnymi. Maszyna próbowała lądować w Budapeszcie, ale Węgrzy również nie zgodzili się – z tego samego powodu.