Trzej kalifornijscy sędziowie jednogłośnie orzekli, że sędzia niższej instancji nie popełnił błędu, gdy zdecydował, że reżyser najpierw musi się oddać w ręce amerykańskich władz, a dopiero potem może wnosić o oddalenie sprawy – podał „The Los Angeles Times”. Takiego wyroku spodziewała się większość komentatorów. Jak już pisała „Rz”, zgodnie z prawem przyjętym w Kalifornii na początku XIX wieku oskarżeni, którzy zbiegli przed wymiarem sprawiedliwości, nie mogą potem prosić sądu o pomoc.

10 grudnia sędziowie przez ponad godzinę wysłuchiwali argumentów adwokatów reżysera „Chinatown” oraz prokuratorów. Prawnik Polańskiego Chad Hummel przypominał, że sędzia Laurence J. Rittenband podczas procesu w 1977 roku wielokrotnie złamał przepisy. Sędziowie zasugerowali jednak, że Polański powinien od razu poprosić prawników, by podnieśli ten argument, a nie przez ponad 30 lat uciekać przed wymiarem sprawiedliwości. W wydanym wczoraj orzeczeniu, sędziowie stwierdzili, że ich decyzja nie oznacza odrzucenia „niezwykle poważnych zarzutów” dotyczących błędów popełnionych przez sędziego i prokuratora.

Sędzia Rittenband nie żyje od 16 lat. Jego zachowanie podczas procesu nie podobało się też Samancie Geimer. – On reżyserował swój mały show, w którym ja nie chciałam brać udziału – powiedziała Geimer w filmie dokumentalnym pt. „Roman Polanski: Wanted and Desired”.

76-letni Polański został aresztowany w Zurychu 26 września. Podstawą zatrzymania był nakaz wydany w 1978 roku. Od 4 grudnia reżyser przebywa w areszcie domowym w swojej luksusowej willi w Gstaad w Szwajcarii. Podobno kończy tam montaż swojego najnowszego filmu „The Ghost”. – Jest bombardowany telefonami ze słowami poparcia – powiedział francuski filozof Bernard-Henri Levy, który odwiedził reżysera. z Waszyngtonu