Austria żyje tematyką wojskową. To jeden z niewielu krajów UE, w którym służba wojskowa jest obowiązkowa. Czy tak będzie nadal – rozstrzygnie referendum, które odbędzie się 20 stycznia. Ważną rolę odegrają w nim Austriaczki, których 20 tysięcy, jak twierdzi minister ds. kobiet Gabriele Heinisch-Hosek, marzy o karierze w wojsku. To bardzo dużo jak na 8-milionowy kraj, w którym na razie jest 16 tysięcy żołnierzy zawodowych, w tym ledwie 364 kobiety.
Do tego dochodzi około 12 tysięcy żołnierzy z poboru (służba trwa pół roku). Pani minister Heinisch-Hosek należy do partii socjaldemokratycznej (SPÖ), największej wśród tych, które popierają przejście na armię całkowicie zawodową. Socjaldemokraci współrządzą z drugą dużą partią, ludową (ÖVP), która jest zwolenniczką tradycyjnego poboru, choć jeszcze dekadę temu jej ówczesny szef i kanclerz Wolfgang Schüssel opowiadał się za przejściem na armię profesjonalną, bo „taka jest europejska tendencja".
Czy obowiązkowy pobór jest zgodny z zasadą równości płci? – zadała przy okazji pytanie największa austriacka gazeta, tabloid „Kronen Zeitung". – Nie. Obowiązek powinien też obejmować kobiety – odpowiedział znany konstytucjonalista Heinz Mayer.
– Kiedyś wojaczka była męską sprawą. Ale równouprawnienie daleko zaszło. Kobiety już służą w wojsku, także z bronią w ręku. W Austrii również. Równouprawnienie będzie się rozwijało – stwierdził Mayer, którego zdaniem za kilka lat nie da się już wytłumaczyć, że kobiety mają prawa, a nie obowiązki, także w sprawie służenia w armii. Zwłaszcza że fizycznie są w stanie pełnić służbę.
– Mayer to renomowany konstytucjonalista, ale trudno mi sobie wyobrazić, by przeforsowano obowiązkową służbę wojskową dla kobiet. To nie brzmi poważnie – mówi „Rz" Martin Fritzl, publicysta zajmujący się armią w dzienniku „Die Presse".