Pekin oskarża Dalajlamę o wywołanie krwawych zajść w Tybecie. – Stwarzanie mu okazji do prowadzenia działalności rozłamowej nie jest właściwe – oświadczył wczoraj rzecznik MSZ Qin Gang. Pekin nie tylko krytykuje. Chce udowodnić, że ma rację, organizując dziś wycieczkę dziesięciu wybranych dziennikarzy do Lhasy, gdzie doszło do najbardziej krwawych starć demonstrantów z siłami porządkowymi. Chińczycy będą przekonywać do swojej wersji wydarzeń. Tybetański rząd w Indiach informuje o co najmniej 140 ofiarach śmiertelnych wśród uczestników protestów, Pekin twierdzi, że jedyne ofiary zajść to 18 „niewinnych cywilów” (czyli Chińczyków) i chiński milicjant.
Prezydent Francji widocznie nie przejął się krytyką Pekinu, bo nie wykluczył wczoraj bojkotu ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie z powodu brutalnego stłumienia protestów w Tybecie. – Wszystkie opcje pozostają otwarte, odwołuję się jednak do poczucia odpowiedzialności chińskich przywódców – powiedział Nicolas Sarkozy. Chińskie represje ostro potępił też szef francuskiego MSZ Bernard Kouchner. Bojkotowi ceremonii otwarcia nie jest przeciwny nawet minister sportu Bernard Laporte. Ale jego zdaniem to niczego nie zmieni. – Nie wykorzystujmy sportu jako alibi – apeluje do polityków.
Na igrzyska wybiera się nadal prezydent George W. Bush. Bojkotowi są przeciwni Niemcy. Podobnie jak Amerykanie wzywają Chiny do dialogu z Dalajlamą.