RZ: Jak pan ocenia działania Rosji w Osetii Południowej? Co się kryje za rosyjską ofensywą?
André Glucksmann:
W Gruzji dzieje się w tej chwili to samo, co w 1968 roku w Pradze i w 1956 roku w Budapeszcie, gdy sowieckie czołgi stłumiły rosnący sprzeciw wobec radzieckich władz. Jest to próba zniszczenia rządu, który jest dla Kremla niewygodny, i zastąpienia go rządem marionetkowym. Tu nie chodzi o Osetię Południową, ale o Gruzję jako całość. Rosja postanowiła udzielić lekcji Saakaszwilemu: ma zrozumieć, że ten, kto się sprzeciwia Moskwie, zostanie bezlitośnie zniszczony. Rosja od czasu wojny w Afganistanie, czyli od 30 lat, nie przeprowadziła inwazji na terytorium obcego państwa. Dziś jest znów gotowa w sposób bezkompromisowy bronić swych interesów. Nie tylko na Kaukazie. Podczas rewolucji róż Putin nie odważył się wysłać wojsk do Gruzji. Wtedy liczył się jeszcze z opinią Zachodu. To się dziś zmieniło.
Rosja celowo doprowadziła do eskalacji konfliktu?
Oczywiście. To wszystko zostało przez Kreml starannie zaplanowane. To nie przypadek, ale zręczna inscenizacja pod tytułem: „Jeśli będziesz niegrzeczny, to zostaniesz ukarany”. Bezlitośnie. Kreml występuje tu w roli wychowawczyni z podstawówki, a Gruzja jest małym karconym dzieckiem. To nie wojna, tylko misja pedagogiczna. Wszystkie byłe kraje satelickie ZSRR, w tym Ukraina i państwa bałtyckie, mają zrozumieć, co im grozi, jeśli będą się przeciwstawiać Moskwie.