Tempelhof był także bramą do wolności dla wielu Polaków, którzy wylądowali na lotnisku w amerykańskim sektorze Berlina uciekając z komunistycznej Polski. W sumie uprowadzono na Templehof 16 samolotów LOT-u. Nie pomogły kontrole na polskich lotniskach ani uzbrojeni agenci służb specjalnych na pokładach. — Po starcie z Warszawy rzuciło się na nas 11 osób. Nie mieliśmy szans — wspomina Wojciech Mrówczyński, jeden z trójki agentów uprowadzonej pod koniec kwietnia 1982 maszyny. Na samym Tempelhofie doszło nawet do strzelaniny. Większość pasażerów wybrała wolność w Berlinie. — Miałem żonę i małe dziecko. Wróciłem —wspomina teraz. Ale jeden z jego kolegów niedługo później sam uprowadził samolot. Kilka maszyn porwali sami piloci. Były to czasy, gdy w Berlinie Zachodnim nazwę LOT tłumaczono jako „Landing on Templehof”. Większość porywaczy czekały kary więzienia. Amerykanie zorganizowali nawet na Tempelhofie salę sądową. Wyroki były jednak coraz łagodniejsze i większość porywaczy trafiała w końcu do USA.

To już wszystko historia. Podobnie jak słynny most powietrzny. W latach 1948-49 na Tempelhofie lądowały wówczas co półtorej minuty amerykańskie maszyny zaopatrując okrążoną przez sowieckie czołgi zachodnią cześć miasta we wszystkie produkty, nie wyłączając węgla. Berlińczycy nazwali je rodzynkowymi bombowcami, bo niektórzy piloci rozrzucali nad miastem łakocie dla dzieci.

Tempelhof związany jest też z nazwiskiem Adolfa Hitlera. Położone w samym środku Berlina lotnisko miało być największe na świecie i olśnić każdego, kto miałby dostąpić zaszczytu odwiedzenia Germanii. Tak miała się nazywać stolica Niemiec po zdobyciu prze Hitlera panowania nad światem. Stało się inaczej i otoczone przez osiedla mieszkaniowe lotnisko nie miało po wojnie szans na rozwój. Rozrósł się port lotniczy w Tegel. Ale i on za trzy lata zostanie zamknięty. Berlin będzie miał wtedy jedno ogromne lotnisko w Schönefeld, Berlin Brandenburg International. Będzie największym portem pomiędzy Moskwa a Frankfurtem nad Menem. — Liczymy na pasażerów z zachodniej Polski. Już dzisiaj stanowią sporą grupę naszych klientów — mówi rzecznik rozbudowywanego kosztem wielu miliardów lotniska.

Zamknięcie Tempelhofu nie było rzeczą prostą. — To lotnisko naszych serc — przekonywali przeciwnicy likwidacji lotniska i bez trudu zebrali prawie 20 tysięcy podpisów pod wnioskiem o referendum. Przegrali, bo za niska była frekwencja podczas głosowania, zwłaszcza po wschodniej stronie miasta, która była przed zjednoczeniem stolicą NRD. Byłych obywateli państwa robotników i chłopów Tempelhof niewiele obchodził. Lotnisko przynosiło w ostatnich latach same straty, a Berlin ma i tak już gigantyczne długi.

Po Tempelhofie pozostaje do zagospodarowania kilkaset hektarów w odległości 20 minut jazdy rowerem od Bramy Brandenburskiej. Nikt nie wie, co z tym terenem zrobić. Mgliste plany mówią o budowie osiedli mieszkaniowych lub gigantycznego parku.