O tym, że sędzia Sądu Najwyższego David Souter zamierza opuścić urząd, plotkowano w Waszyngtonie już od paru tygodni. Wczoraj te pogłoski się potwierdziły: jak podały media, niespełna 70-letni Souter ma już dosyć życia w amerykańskiej stolicy i zamierza odejść na emeryturę, by móc oddać się swemu ulubionemu zajęciu: górskim wędrówkom w rodzinnym stanie New Hampshire. Gdy zamykaliśmy to wydanie „Rzeczpospolitej”, informacja o jego odejściu nie została jeszcze oficjalnie potwierdzona, ale w mediach już trwały gorączkowe spekulacje na temat kandydatów na miejsce Soutera.
Mianowanie członka Sądu Najwyższego to jedna z najważniejszych decyzji leżących w gestii prezydenta USA. W amerykańskim ustroju sąd ten odgrywa bowiem rolę znacznie ważniejszą niż w Europie – jego decyzje mają bezpośredni wpływ na codzienne życie Amerykanów (na przykład legalność aborcji), a nawet – jak pokazują orzeczenia w sprawie Guantanamo – na życie więźniów. To Sąd Najwyższy jest miejscem decydujących bitew o sprawy społeczne i moralne między konserwatystami a liberałami.
[srodtytul]Rzadkie wakaty[/srodtytul]
Członkowie tej elitarnej instytucji są mianowani przez prezydenta i zatwierdzani przez Senat, ale po zatwierdzeniu są w zasadzie nieusuwalni. W normalnych okolicznościach sędzia może opuścić stanowisko jedynie z własnej woli lub wyniku śmierci lub ciężkiej choroby.
Dlatego wakaty w Sądzie Najwyższym zdarzają się rzadko, zwykle raz na parę lat. George W. Bush musiał czekać aż do drugiej kadencji, by móc nominować dwóch konserwatywnych sędziów – co uważa za jedno z największych osiągnięć swej prezydentury.