Tradycyjnie prezydenckie wystąpienie podczas tej imprezy ma charakter skeczu. – Wielu z was prowadziło relacje z mojej kampanii, wszyscy na mnie głosowaliście – powiedział na początek Obama zebranym na sali dziennikarzom, nawiązując do rzekomej przesadnej słabości środowiska dziennikarskiego do jego osoby. Potem Obama stroił sobie żarty z siebie, swych przyjaciół i wrogów.

– Dick Cheney miał tu dziś być, ale jest bardzo zajęty, bo pracuje nad swymi pamiętnikami. Tytuł roboczy: “Jak strzelać do przyjaciół i przesłuchiwać ludzi” – powiedział prezydent, nawiązując do głośnego przypadku, gdy Cheney postrzelił śrutem znajomego podczas polowania, oraz do brutalnych metod przesłuchiwania członków al Kaidy, które popierał były wiceprezydent.

Żądło prezydenckiego dowcipu nie ominęło także lidera republikanów w Izbie Reprezentantów USA Johna Boehnera, którego słabość do solariów od dawna jest tematem złośliwych żartów na Kapitolu. – Mamy wiele wspólnego, tak jak ja jest kolorowy. Choć nie jest to kolor występujący w przyrodzie – stwierdził.

Obama żartował sobie także z własnej popularności, między innymi z pozytywnych ocen, jakie dostał za pierwsze sto dni prezydentury. – Wierzę, że następne sto dni będzie tak udane, że zdołam je zakończyć w ciągu 72 dni. A 73. dnia będę odpoczywał – oświadczył prezydent wśród gromkich śmiechów.

Obama zakończył jednak swe wystąpienie poważną nutą, mówiąc o problemach finansowych mediów w USA i ich kluczowej roli dla demokracji.