Dopiero pięć miesięcy po objęciu rządów przez Baracka Obamę do Waszyngtonu przyjechała kanclerz Angela Merkel, szefowa rządu państwa, które jeszcze nie tak dawno było uznawane za najważniejszego – po Wielkiej Brytanii – sojusznika USA w Europie. Bliskie więzi zerwał kanclerz Gerhard Schröder, odmawiając Amerykanom wsparcia w Iraku.
Przed Merkel prezydent USA gościł już m.in. premiera Wielkiej Brytanii Gordona Browna oraz Włoch Silvia Berlusconiego. „Tak późna wizyta świadczy o głębokich różnicach pomiędzy Berlinem a Waszyngtonem” – piszą niemieckie media. Sama pani kanclerz nie ukrywa faktu, że Niemcom nie za bardzo jest po drodze z nową administracją w USA. Przede wszystkim w ocenie sposobów łagodzenia kryzysu gospodarczego oraz w sprawach klimatycznych.
Ale nie tylko. Berlin nie zamierza ulegać naciskom Waszyngtonu i zwiększać swojej wojskowej obecności w Afganistanie. Nie chce też przyjąć kilku więźniów z Guantanamo. – Nie ulega wątpliwości, że Amerykanie oczekiwali od Berlina ścisłej współpracy we wszystkich tych sprawach. Nie mówią o tym głośno, ale są wyraźnie rozczarowani – tłumaczy Jan Techau, ekspert Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej.
Irytację za oceanem wzbudzają słowa Merkel, która nawołuje do rozsądku w wydawaniu publicznych pieniędzy w walce ze skutkami kryzysu. – W przeciwnym razie znajdziemy się w tym samym miejscu co dzisiaj – ostrzegała niemiecka kanclerz w jednym z przemówień. „Alleluja, siostro!” – tak skomentował tę wypowiedź dziennik „Wall Street Journal”.
[wyimek]Niemcy nie ulegają naciskom USA. Nie chcą wysyłać więcej żołnierzy do Afganistanu, ani przyjmować więźniów z Guantanamo[/wyimek]