Na pięć dni przed wyborami prezydenckimi ubiegłego roku Philip Berg podjął heroiczną próbę powstrzymania biegu światowej historii. – Zamierzam złożyć wniosek o wstrzymanie wyborów – ogłosił garstce dziennikarzy przed rozświetlonym słońcem białym budynkiem Sądu Najwyższego USA.
Nie udało się. Sąd nie chciał się pochylić nad jego wnioskiem. Ale ambitny adwokat z Pensylwanii się nie poddaje. – Mam trzy pozwy przeciw Obamie w trzech sądach. W końcu sprawiedliwość zwycięży – zapowiada. To właśnie Berg uznawany jest przez krytyków za czołowego przedstawiciela tak zwanych birthersów, czyli ludzi kwestionujących obywatelstwo Baracka Obamy. A co za tym idzie – prawo obchodzącego wczoraj 48. urodziny prezydenta do sprawowania tego urzędu.
[srodtytul]Zwykły demokrata?[/srodtytul]
Berg nie jest wcale, jak mogłoby się wydawać niektórym liberałom, skrajnym prawicowcem. Wręcz przeciwnie. Jest zdeklarowanym demokratą, ubiegał się nawet kiedyś o nominację z ramienia tej partii na kandydata na gubernatora stanu Pensylwania oraz senatora USA. Tak daleko nie udało mu się zajść. Szczytem jego kariery było stanowisko zastępcy stanowego prokuratora generalnego (jednego z wielu takich zastępców).
Prawdziwe powołanie, jakim jest ujawnianie spisków przeciw Ameryce, Berg odnalazł po dramatycznych i kontrowersyjnych wyborach 2000 roku, gdy wystąpił z wnioskiem o usunięcie trojga sędziów Sądu Najwyższego. Momentem przełomowym okazały się jednak dopiero tragiczne wyda- rzenia 11 września 2001 roku. Berg stał się czołowym przedstawicielem zataczającej szerokie koła teorii o tym, że zamachy zostały tak naprawdę przygotowane przez rząd George’a W. Busha. Jego próby dowiedzenia tej prawdy przed sądem w imieniu paru powodów spełzły na niczym.