Przeciętnemu Amerykaninowi supermarkety Whole Foods kojarzą się z ekologiczną żywnością i bardzo wysokimi cenami. A także – z liberalną, sympatyzującą z lewą stroną politycznej sceny klientelą. – To sklepy dla bogatych gejów – mawiają często konserwatyści, dla których pomysł płacenia bajońskich sum za „organiczną kawę uprawianą w społecznie sprawiedliwych warunkach” graniczy z obłędem. Teraz jednak firma znalazła się na celowniku swych najwierniejszych fanów: liberałów.
Wszystko z powodu artykułu, jaki 11 sierpnia opublikował na łamach konserwatywnego „Wall Street Journal” szef Whole Foods John Mackey. Dyrektor firmy wypowiadał się przeciwko zaangażowaniu państwa w ochronę zdrowia, krytykując tym samym popularny wśród liberałów program reform proponowany przez Baracka Obamę.
„Choć z pewnością potrzeba nam reformy, to stworzenie wielkiego budżetowego tworu, który powiększy deficyt o setki miliardów dolarów i zbliży nas do państwowej kontroli nad lecznictwem, jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje nasz kraj” – napisał Mackey. Dodał też, że opieka zdrowotna powinna się opierać na indywidualnej odpowiedzialności obywateli.
Jak kąśliwie zauważyli niektórzy komentatorzy, Mac-keyowi zależało zapewne na tym, by odpowiedzialni obywatele dbali o zdrowie, kupując jego produkty.
Nie to jednak, lecz polityczne poglądy dyrektora Whole Foods wywołały oburzenie wśród znacznej części jego klienteli. Jedna z teksańskich gazet donosi wręcz o „burzy w alejce z tofu”. – Ten sklep ma liberalny wizerunek, ale okazuje się, że jego szef jest przeciwko jakimkolwiek znaczącym reformom zdrowia. Staramy się wyjaśnić klientom, kto tak naprawdę kieruje tą firmą – mówi Russ Davis, dyrektor organizacji społecznej Jobs With Justice . Jego grupa jest jednym z organizatorów protestów przed supermarketami Whole Foods.