W białoruskiej stolicy wyborów niemal nie widać. Nie ma ani billboardów z hasłami kandydatów, ani zwykłych plakatów. Przed największym tu Komarowskim Rynkiem stoi niewielka tablica z kilkoma plakacikami różnych kandydatów, obok niej debatuje grupka starszych ludzi.– Dostaję 750 tysięcy rubli miesięcznie (ok. 750 zł – red.) i mam wszystkiego potąd – pokazuje na czubek głowy starsza kobieta. – Co wy chcecie od Łukaszenki: są pieniądze, ciepło w mieszkaniach, porządek!– W starożytnym Rzymie niewolników też dobrze karmiono, a ja nie chcę być niewolnikiem – mówi, błyskając złotymi zębami, stojący w pobliżu nieogolony starszy mężczyzna.– Oho, też wymyślił! – denerwuje się kobieta.
Plany opozycjiPrzy Centralnym Domu Towarowym młoda dziewczyna rozdaje ulotki Uładzimira Nieklajeua. To przepustki na plac Październikowy, gdzie w niedzielę o godz. 20 ma się odbyć opozycyjna demonstracja przeciw fałszowaniu wyborów.A przed drugim co do wielkości mińskim domem towarowym GUM stoi niewielkie stoisko Andreja Sannikaua. Młody mężczyzna rozdaje ulotki. – Niektórzy przechodnie mówią, że nas popierają. Państwową nomenklaturę łatwo poznać, bo tylko nas wyklina – opowiada, przytupując.
Różne sondażeNa Aleksandra Łukaszenkę ma głosować 75 proc. wyborców, na jego dziewięciu oponentów – łącznie zaledwie 3 proc. Reszta zagłosuje przeciwko wszystkim kandydatom – twierdzą władze. Centrum Informacyjno-Analityczne przy Prezydencie Białorusi podaje też, że zdaniem 74 proc. badanych obowiązująca ordynacja pozwala przeprowadzić demokratyczne wybory.Badania niezależne (np. ośrodek Socium) pokazują zupełnie inny obraz: na Łukaszenkę chce głosować tylko 32 proc., na lidera akcji „Mów prawdę” Uładzimira Nieklajeua około 11 proc., na byłego wiceszefa MSZ Andreja Sannikaua – 10 proc., a na reprezentującego Zjednoczoną Partię Obywatelską Jarosława Romańczuka, miejscowego Polaka – 6 proc. Co trzeci ankietowany nie wiedział, na kogo zagłosuje.Opozycja jest pewna, że wybory będą sfałszowane, i – jak opowiada szef sztabu wyborczego Nieklajeua Andriej Dmitrijew – planuje trzy scenariusze. Pierwszy, jeśli na plac Październikowy przyjdzie około 5 tys. ludzi. – Zażądamy wówczas od władz prawa do wystąpienia na żywo w telewizji i przyjmiemy rezolucję do europarlamentu, Kongresu USA i rosyjskiej Dumy, by nie uznawały wyniku wyborów – mówi. Drugi scenariusz przewiduje obecność ponad 30 tys. ludzi. – Żądania będą te same, ale pewno wówczas na placu zostaniemy – podkreśla. Trzeci scenariusz wymaga zaś obecności ponad 100 tys. osób. – Wówczas będziemy się domagać natychmiastowego rozpoczęcia negocjacji z władzami – podkreśla Dmitrijew. Według niego 100, a może i więcej tysięcy ludzi w centrum Mińska oznaczałoby początek białoruskiej kolorowej rewolucji.
Rewolucja? Bez szansWielkie tłumy na placu Październikowym? – To bajki – mówi niezależny politolog Uładzimir Podgoł. – W czwartek wieczorem na demonstracji na placu Wolności Sannikau i Nieklajeu zebrali po 500 osób. Wcześniej Mikoła Statkiewicz i Witalij Rymaszewski zgromadzili na wiecu może ze 3 tysiące. Dodajmy jeszcze tysiąc zwolenników Ryhora Kastusieua. Jeśli nic dramatycznego się nie stanie, nie zginie tragicznie któryś z opozycyjnych kandydatów, to może przyjdzie 10 tysięcy – uważa.Przez pierwsze trzy dni przedterminowego głosowania zanotowano rekordową 12-proc. frekwencję. Według opozycji tu fałszerstw będzie najwięcej. Tymczasem media przekazały fragmenty wystąpienia Aleksandra Łukaszenki, który skrytykował „wtrącanie się” zagranicznych obserwatorów.
[ramka][b]Opinie dla „Rz”[/b]