George W. Bush miał przyjechać do Genewy 12 lutego na zaproszenie organizacji charytatywnej United Israel Appeal. Tego dnia w hotelu Wilson (nazwanym tak na cześć 28. prezydenta USA Woodrowa Wilsona) miał wygłosić przemówienie o wolności.
Jednak gdy były prezydent szykował w domu tekst wystąpienia, do akcji wkroczyły szwajcarskie organizacje praw człowieka. Kilka z nich zagroziło złożeniem wniosku w prokuraturze z żądaniem wszczęcia śledztwa w sprawie torturowania ludzi w Iraku, na co Bush osobiście miał rzekomo wydać zgodę. Amnesty International wysłała nawet do Genewy analizę prawną w tej sprawie.
„Uznajemy, że Szwajcaria posiada wystarczająco dużo informacji, aby otworzyć postępowanie karne przeciwko byłemu prezydentowi USA. Jeśli prezydent Bush wjechałby do Szwajcarii, ta w świetle obowiązującego prawa byłaby zobowiązana do otwarcia takiego śledztwa” – poinformowało biuro AI.
Lewicowe organizacje wezwały tymczasem naród do masowych protestów przeciwko wizycie Busha. Przed hotelem Wilson miał się odbyć wielki wiec. Wszyscy uczestnicy mieli przynieść ze sobą but – co miało przypomnieć o głośnym incydencie z konferencji prasowej, która odbyła się w 2008 roku w Bagdadzie. Iracki dziennikarz rzucił wówczas w prezydenta butem.
– Ostrożność nigdy nie zawadzi. A doświadczenie naszego rodaka Romana Polańskiego pokazuje, że ze Szwajcarami trzeba być ostrożnym. Ale wątpię, by Szwajcaria chciała sądzić byłego prezydenta USA za to, co zrobił w czasie swojej prezydentury. Być może jednak zachowałaby się inaczej, gdyby to był prezydent małego kraju – mówi „Rz” prof. Zdzisław Galicki, ekspert prawa międzynarodowego.