23-letni chłopak zginął w 2001 roku podczas szczytu G8 w Genui. Do miasta zjechali antyglobaliści z całego świata. Organizowali tam sympozja i dyskusje, apelowali o umorzenie długów Trzeciego Świata, protestowali przeciw dyktatowi międzynarodowych koncernów i banków. Oprócz pięknoduchów do Genui tłumnie przybyli anarchiści z całej Europy. Udało im się zamienić pokojowe w zamierzeniu demonstracje w regularną wojnę z policją. Było 560 poważnie rannych. Palono i rozbijano samochody, banki, supermarkety, sklepy, urzędy i restauracje.
Delirium wandalizmu
Krwawym starciom w Genui przyglądałem się z bliska jako reporter BBC. Rozpoczęły je świetnie zorganizowane, zamaskowane i ubrane na czarno bojówki anarchistów. Atakowały policjantów, by na komendę lub gwizdek błyskawicznie wycofać się w boczną uliczkę i zaatakować znowu. Dowódcy grup porozumiewali się i koordynowali ataki przez walkie-talkie.
Rozpętało się wówczas piekło. Zaczęły się polowania na ludzi w mundurach i delirium wandalizmu, które udzieliło się większości demonstrantów. Zresztą sporo z nich przybyło na pokojową demonstrację uzbrojonych w pałki i łańcuchy. Najwyraźniej nie chodziło o demonstrację, lecz o awanturę i przerwanie kordonów policji chroniących dostęp do portu, gdzie obradował szczyt G8.
Ofiarą gazu łzawiącego padł 21-letni karabinier Mario Placanica. Wycofujący go z pierwszej linii policyjny land rover wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez 15 zamaskowanych anarchistów. Na zdjęciach zrobionych przez fotoreportera widać rozbite szyby i napastnika atakującego kierowcę deską. Z tyłu do samochodu biegnie ktoś z uniesioną nad głową gaśnicą. To właśnie Giuliani. Chce ugodzić trafionego chwilę przedtem kamieniem w głowę Placanikę. Karabinier oddał wówczas feralny strzał. Kilka chwil później Giuliani nie żył.