Arabowie i chińskie miliardy za ropę

Chiny bardziej potrzebują Bliskiego Wschodu niż odwrotnie – mówi „Rz" amerykański profesor Minxin Pei

Publikacja: 16.01.2012 19:04

Premier Chin Wen Jiabao podczas spotkania z królem Arabii Saudyjskiej Abdullahem w pałacu królewskim

Premier Chin Wen Jiabao podczas spotkania z królem Arabii Saudyjskiej Abdullahem w pałacu królewskim w Rijadzie

Foto: AFP

Premier Chin Wen Jiabao jest na Półwyspie Arabskim. Odwiedził już Arabię Saudyjską, a wczoraj Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA). Będzie też w Katarze. Chiny zacieśniają więzy z arabskimi graczami rynku surowców energetycznych w czasie, gdy zagęszcza się atmosfera wokół Iranu, jednego z ich głównych dostawców ropy. Chińskie konsorcjum podpisało już z Saudyjczykami kontrakt na kontynuowanie rozpoczętej przez Amerykanów budowy rafinerii w Janbu.

"Rz": Po co Wen Jiabao udał się na Półwysep Arabski?

Minxin Pei:

Po surowce energetyczne. Głównym dostawcą ropy do Chin jest Arabia, potem Zjednoczone Emiraty Arabskie. A Katar to kluczowy eksporter gazu. Pekinowi zależy na pogłębieniu z nimi stosunków gospodarczych na wypadek kryzysu w regionie. Zwłaszcza że sytuacja Iranu jest niestabilna. Temat ten zdominuje rozmowy. Choć to ważna dla bezpieczeństwa energetycznego Chin wizyta, trudno się jednak spodziewać podpisania jakichś przełomowych umów.

Jak poważnym zagrożeniem jest dla Chin ewentualne zablokowanie przez Iran cieśniny Ormuz?

Załóżmy, że wybucha konflikt z udziałem USA. Dochodzi do blokady cieśniny. Nie ma drogi dla transportu saudyjskiej ropy. Niech na rynku wtórnym będzie 6 – 8 mln baryłek ropy. Zachód w swoich strategicznych rezerwach paliwowych ma 1,5 mld baryłek. Tymczasem zapasy Chin wyczerpałyby się w ciągu mniej niż tygodnia. Obecnie Chiny płacą za ropę 0,5 mld dol. dziennie. To daje za 100 dni 50 mld dol. Gdyby tyle trwała blokada, Pekin musiałby wydać jeszcze drugie tyle, bo ceny ropy mogłyby wzrosnąć nawet dwukrotnie w ciągu jednej nocy. Blokada może więc oznaczać groźbę recesji gospodarczej. Stąd opór wobec sankcji dla Iranu.

Jak blokada wpłynęłaby na stosunki na linii Pekin – Waszyngton?

Strony współpracowałyby nad przywróceniem ruchu tankowców. Pekin naciskałby zatem na Teheran. Wywierałby też presję na Waszyngton, by ten nie eskalował konfliktu.

Czy Chiny mają dla podatnego na zawirowania polityczne Bliskiego Wschodu alternatywny rynek importu ropy i gazu?

W krótkiej perspektywie tak. Import gazu zapewniają np. Indonezja, Australia czy Rosja. Gorzej jest z ropą, od której są bardziej zależne. Ponad połowa importu tego surowca pochodzi właśnie z Bliskiego Wschodu.

Czy Chiny zyskały coś na arabskiej wiośnie?

Wręcz przeciwnie. Rewolucja uderzyła w gospodarkę bliskowschodnich państw, a więc i w ich wymianę handlową z Azją. Miały one też dla Chin konsekwencje polityczne. Okazało się bowiem, że dyktatura może zostać błyskawicznie obalona przez obywateli. Oczywiście w tym kontekście obawy Komunistycznej Partii Chin wcale jakoś szczególnie się nie nasiliły. Ona cały czas się boi, że społeczeństwo w końcu się przebudzi i zażąda demokratycznych przemian.

Jak państwowe media relacjonowały przebieg rewolucji?

Poświęcały im mało czasu. Naświetlały głównie problemy, z którymi musi się zmierzyć społeczeństwo po obaleniu dyktatury. Wyolbrzymiały kwestie przemocy, związanej z destabilizacją państwa. Straszyły Chińczyków, że wraz z upadkiem reżimu, kraj pogrąży się w chaosie. Podczas rewolucji Pekin wspierał reżim Muammara Kaddafiego. Czy po jego śmierci stracił szanse na kontrakty w Libii? Chińczycy mieli podpisane z dyktatorem bardzo lukratywne kontrakty. Głównie w sektorze inwestycji infrastrukturalnych. Gdy zaczęły się walki opozycji z siłami Kaddafiego, Chiny ewakuowały prawie 35 tys. swoich pracowników. Budowali w Libii szyby naftowe, ropociągi, autostrady. Nowe władze przejęły te umowy i jeśli miałyby zrezygnować z Chińczyków, to nie wiadomo, gdzie znalazłyby tyle rąk do pracy, by dokończyć projekty. Ponadto Chińczycy są pragmatyczni. Wierzą, że Libijczycy potrzebują ich juana i inwestycji. A jeśli nie, to z łatwością znajdą dla siebie inny rynek.

Czyli Chiny wciąż są zainteresowane inwestowaniem na rynku bliskowschodnim.

Tak. Szczególnie, że po rewolucji z regionu wycofało się wiele zachodnich przedsiębiorstw. Są bardziej zapobiegawcze od azjatyckich, przez co dają pole do ekspansji drapieżnym chińskim firmom. Te bowiem nie boją się ryzyka, nie operują kapitałem własnym, a pieniędzmi chińskich podatników.

Jakie zagrożenia niesie ze sobą inwestowanie w kraju, który przeszedł rewolucję?

Ryzyko polityczne jest bardzo wysokie. Nie ma pewności, czy rząd jest stabilny i ochroni inwestycje. Normy prawne nie istnieją lub są niejasne. Trudno o lokalnych partnerów w biznesie, którym można ufać. Z drugiej strony jest mniejsza konkurencja. Z tego właśnie korzystają Chińczycy.

Kto kogo bardziej potrzebuje? Chiny Bliski Wschód czy odwrotnie?

Zdecydowanie to drugie. Szejkowie w Arabii Saudyjskiej czy ZEA śpią na petrodolarach. To czego potrzebują, to m. in. nowe technologie. Te dostarczają im Chiny, ale równie dobrze Arabowie mogą je importować z USA czy z Europy. Tymczasem Bliski Wschód ma tak ważną dla Pekinu ropę. Państwa regionu są sprytne. Są świadome, jak silną pozycję mają Chiny i wiedzą, że ich rola będzie się zwiększać. Chcą, by w przyszłości azjatycki rynek zbytu ropy był dla nich polisą ubezpieczeniową.

Które z państw regionu jest obecnie dla Pekinu najbardziej atrakcyjne?

Oczywiście Irak, ze względu na jego zasoby ropy naftowej. Chiny już podpisały z Irakijczykami kontrakty na odbudowę m.in. kluczowych instalacji naftowych. Wciąż czekają jednak, aż sytuacja się tam w końcu wyklaruje. Irak jest bowiem dużo potężniejszym graczem na rynku ropy niż chociażby Libia. Podobnie dla władz w Bagdadzie więzy z Chinami są bardzo istotne. Będą bowiem chciały, by w przyszłości azjatyckie rynki stały się alternatywą dla USA i Europy.

—rozmawiała Marta Gmiter

Prof. Minxin Pei jest dyrektorem Centrum Studiów Międzynarodowych i Strategicznych Keck w Kalifornii. Pochodzi z Chin, w latach 80. wyjechał do USA. Był dyrektorem programu chińskiego w Fundacji Carnegie w Waszyngtonie. W 2008 r. trafił na listę 100 najważniejszych intelektualistów świata brytyjskiego magazynu „Prospect".

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1026
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022