W kraju jest ok. 250 tys. punktów sprzedaży alkoholu, wiele czynnych całą dobę, i w efekcie łatwiej dzisiaj kupić wyskokowe trunki niż pieczywo. Coraz większa liczba wójtów, burmistrzów i prezydentów wsłuchuje się w głosy mieszkańców i zmniejsza liczbę takich sklepów i lokali.
– Samorządy zrozumiały, że obecność alkoholu kosztuje, i to w każdym zakresie: bezpieczeństwa, zdrowia czy spraw socjalnych, bo nadużywanie wiąże się z wykluczeniem. Nie jest tak, że do kasy miasta tylko płyną pieniądze z opłat za koncesje, bo w praktyce złotówka wpada, a cztery złote wypływa – mówi „Rzeczpospolitej" Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. – Dobrze, że więcej gmin zwraca uwagę na zdrowie publiczne, a nie na krótkotrwałe zyski.