Bohaterem "Domu" jest... rower. A raczej tysiące rowerów rozparcelowanych na elementy: koła, ramy, opony, siodełka, kierownice. Pogrupowane tematycznie, wypełniają całą przestrzeń, wewnątrz i na zewnątrz. Zgromadził je ojciec Teresy Starzec – malarki, która wyjątkowo zrezygnowała z typowych dla siebie tradycyjnych technik.
W Galerii Fundacji Atelier w jednej sali pokazała wybór slajdów (równoczesna projekcja na dwóch ekranach); w drugiej coś, co można określić mianem rowerowego wysypiska. Do tego pomieszczenia nie można wejść – wypełnia je gąszcz kół. Od ściany do ściany, na wysokość ponad metra. Zbita masa połyskliwych obręczy i matowych opon, drażniąca zmysł powonienia dziwnym zapachem starego żelastwa i gumy.
To nie tyle artystyczna kreacja, co potrzeba rozliczenia emocji. Nie jej własnych, lecz ojca. Po śmierci żony starszy pan szukał sposobu na zagospodarowanie nadmiaru wolnego czasu i uczuciowej pustki. Były kolarz znalazł sobie hobby bliskie dawnej pasji.
Przez 13 lat zbierał rowerowe części zamienne. Rozmaitych producentów, z różnych lat. Do tego odpowiednie lakiery, smary, gumy, pompki. Początkowo panował nad kolekcją, segregował, porządkował. Rychło jednak materia wymknęła mu się spod kontroli. Z "pracowni" zaczęła rozprzestrzeniać się na kuchnię, pokoje, ogród. Już nie można było jej ruszyć – wszelka ingerencja groziła katastrofą. I wciąż pączkowała, jak żywy organizm. Ekstrawagancja przeobraziła się w uzależnienie.
Teresa Starzec obserwowała ten proces tyleż z przerażeniem, co podziwem. Bo tata latami tworzył dzieło sztuki. Absurdalne, jakby wyrosłe z tradycji dadaizmu. Takiego domostwa nie powstydziłby się Kurt Schwitters, "wynalazca" merzbau (domu zagospodarowanego na przekór wygodzie i rozsądkowi). Z tym że Starzec senior nie bawił się w artystę. Podchodził do sprawy serio, z wiarą, że zebrane obiekty okażą się przydatne.