Pytani o plany, wymieniają najbliższe pobyty stypendialne i studia, które chcą jeszcze zaliczyć. Polacy, jak ich zachodni koledzy, też nie czują się nigdzie zadomowieni.
Wspaniale jest tego zakosztować, jednak trzeba umieć postawić znak stopu. Nomadyczny tryb życia pociąga do pewnego momentu, o ile nie ma się tego we krwi. Potem – co? Poczucie bycia wszędzie i nigdzie?
Opadły mnie te refleksje po obejrzeniu znakomitej, czułej, zarazem rygorystycznie oszczędnej instalacji Alicji Bielawskiej. Nie będę ukrywać: znam Alę całe lata, jej rodziców – dłużej. Niezwykle uzdolniona, po historii sztuki na UW, obecnie dyplomantka Rietveld Academie w Amsterdamie, ma na koncie jeszcze inne zagraniczne kursy, programy, stypendia.
Pokazała świetną rzecz – instalację odwołującą się do pamięci/niepamięci/zmyślenia. Kilka obiektów, które wystawiła (pieczołowicie pilnując każdego detalu), nie nadaje się do opisu, tylko do odbioru emocjonalnego. Przede wszystkim, trzeba uruchomić wspomnienia z dzieciństwa. Miłe zaskoczenia i przykre rozczarowania.
Ala Bielawska nie mówi o niczym wprost, lecz porusza wyobraźnię. Tytuł jej realizacji w pewnym sensie podpowiada, zarazem gmatwa zrozumienie sprawy.