Surrealizm też pasował do aury powojennych czasów. Każdy mógł znaleźć w nim coś dla siebie, jednocześnie przekazując odbiorcom zakamuflowane treści. Jednak ideologom socrealizmu „skojarzeniowe” poszukiwania nie pasowały – a nuż ktoś odczyta je wywrotowo?
[wyimek] [link=http://blog.rp.pl/zkulturanaty/2010/09/03/z-kultura-na-ty/]Z Kulturą na Ty! - poleć swoje wydarzenie kulturalne[/link][/wyimek]
Toteż gliwicki „Pokaz zamknięty” z 1959 roku naprawdę zamknięto po trzech dniach eksponowania. Choć oficjalnie socrealizm skończył się wraz z październikową odwilżą, zdjęcia Zdzisława Beksińskiego, Jerzego Lewczyńskiego, Bronisława Schlabsa budziły niepokój władz i widzów.
Schlabs robił coś, co przypominało czarno-białe malarstwo; Beksiński skłaniał się ku poetyckim niedomówieniom z odcieniem makabry; Lewczyński szukał symboli w codzienności.
W Krakowie za najbardziej surrealistycznego artystę uchodził Marek Piasecki, dziwak eksperymentujący z niekompletnymi laleczkami. W Warszawie działał z kolei Zbigniew Dłubak, artysta na pozór zracjonalizowany, odrealniający rzeczywistość poprzez… powiększanie detali. Ci i inni nasi twórcy, przypomniani obecnie na wystawie w Galerii Asymetria, „przeciwstawili rzeczywistość ducha rzeczywistości władzy”. Trafne sformułowanie Bretona, które warto przywołać.