Najpierw dostałam latarkę. Tak wyposażona, zapadłam w czeluście Brzucha Atlasa. Nie byłam sama – bebechy galerii penetrowało jeszcze kilka osób, dostrzegalnych jedynie dzięki trzymanym w dłoniach światełkom. Nikły blask latarek wyławiał z absolutnych ciemności eksponaty. W całości bądź fragmentarycznie. Efekt jak w jarmarcznej budzie grozy.
[srodtytul] Przestępcze pędzle [/srodtytul]
Józef Robakowski, klasyk filmowej awangardy i eksperymentator w dziedzinach wszelkich, mógł sobie pozwolić na taki odlot. Bo to nie jest pokaz bardzo serio. Raczej żart. W podobny sposób bawili się surrealiści 70 lat temu z okładem. A także, dostarczyciele silnych emocji z dreszczykiem – w wesołych miasteczkach, muzeach tortur, gabinetach figur woskowych, salonach makabry. Tylko czekałam, jak zza pleców wyskoczy morderca z błyskiem oczu i noża.
Nie myliłam się zbytnio. W Atlasie dwa murale (namalowane na ścianach) powstały pod okiem… więziennych dozorców. Ich autorzy weszli w konflikt z prawem i trafili za kratki. Jednak zanim dopuścili się malwersacji, studiowali sztuki piękne, tworzyli. Do współuczestnictwa w Atlasowym przedsięwzięciu zaprosił ich Grzegorz Drozd, malarz młody, lecz konsekwentnie udzielający się w zakładach penitencjarnych. Wśród osadzonych znajduje pokrewne dusze. Uważa, że „artysta to banita społeczny i przestępca”.
Drozd przedstawił też własne płótna – ekspresyjne, namazane żywiołowo, oddające uczucia i skojarzenia autora.