Bloki na Rakowcu, Służewiu, a wcześniej na Sadach Żoliborskich czy na Starym Mokotowie, zarówno te kameralne, jak i z wielkiej płyty, musiały mieć wygodną pracownię artystyczną – mówi varsavianista Rafał Chwiszczuk.
– Na Ursynowie było ich dużo – wspomina architekt Łukasz Gaj. – Moja mama miała taką przy ul. Marco Polo, na najwyższym piętrze. Ciężko było o mieszkania, ale przestronne, dobrze oświetlone pracownie były dostępne, często twórcy „po cichu" urządzali w nich także własne domy.
W 10-piętrowym bloku przy ul. Sady Żoliborskie w Warszawie znajdują się trzy 100-metrowe, dwupoziomowe lokale, które powstały właśnie z przeznaczeniem na pracownie. Przeszklone, o wysokości sześciu metrów, z ogródkami były marzeniem innych mieszkańców bloku z 1969 r., w którym mieszczą się głównie ciasne kawalerki, wybudowane dla młodych małżeństw oczekujących na większe lokum. Przy ul. Wiktorskiej pracownię dobudowano z boku kameralnego bloku z lat 50.
W Poznaniu i innych miastach, które nie zostały doszczętnie zburzone podczas wojny, artystyczne atelier urządzano na dachach starych kamienic przy rynku, w centrum.
– Tak, żeby artyści, którzy pracowali w Akademii Sztuk Pięknych, mieli blisko do pracy – mówi Aleksandra Szała z Wydziału Kultury Poznania. – Teraz twórcy skarżą się, że nie stać ich na wynajem tych lokali. Powierzchnie są duże, czynsze wysokie. Są jednak takie, których wynajem cieszy się dużym powodzeniem, a miasto ma nie lada kłopot z oceną, komu takie pomieszczenie przekazać.