Nie tak trudno być poetą, jeśli wejdzie się do Zachęty, gdzie pod kuratorską opieką Magdaleny Godlewskiej-Siwerskiej wyrosły metaforyczne „Ogrody". Nie tylko do oglądania, także do zagłębiania się w nie, do wąchania i słuchania. Prace dziewięciorga twórców angażują wszystkie zmysły. Wejdźmy zatem do ich ogrodów.
Jeden wyrósł... na schodach galerii. Gdy weszłam na mroczną, od lat nieużywaną klatkę schodową, poczułam się jak w dzikim winie zaplątana. Pomiędzy pnączami wyłaniały się tu i ówdzie dziwaczne organizmy roślinne. Grzyby? Huby? Trafione! Ogrodniczka Iza Tarasewicz potwierdza: to lakownica żółta, grzyb o leczniczych własnościach. Tym razem jednak nie chodzi o zdrowie, lecz o urodę lakownicy. Rozmaitość kształtów idzie w parze z różnorodnością faktur: jęzory są aksamitne, kulki puszyste, sterczyny jedwabiste. Ta natura jest niegłupia!
Komu uda się wydostać z gąszczu Tarasewicz, wejdzie do ogrodu zen. Pod stopami zachrzęściły kamyki, gdy ruszyłam w stronę niewielkiej sadzawki, pośrodku której szemrze fontanna. Paweł Matyszewski, autor tej aranżacji, wykreował ogród minimalistyczny. Klimat skupienia, medytacji.
Za to przeciwna strona sali... zakwitła. I słodko zapachniała. Choć tytuł „Zakwit" nasuwa kwietne skojarzenia, mnie praca Anny Panek, artystki i architektki, przypomina zlot owadów. Małe plastikowe kształtki wyglądają jak uskrzydlone. Przysiadły na białej ścianie, tworząc nieregularny ornament. Pewnie motylki odlecą jesienią.
Kolejne pomieszczenie wypełniają pajęczyny i żywiczna woń. Polana leśna, zalana słońcem i gigantyczne, misterne pajęczyny – oto, co przychodzi na myśl. Jak zwykle Mirosław Maszlanko wykonał delikatne, ażurowe konstrukcje (te nazwał „Membrany") z traw i słomek. 25 „pajęczyn" zawieszonych na różnych wysokościach zachęca, by widz przeszedł między nimi, następnie przysiadł na „dźwiękowej" drewnianej ławce Krzysztofa Topolskiego, wdychając leśny zapach. I popatrzył na rajski ogród wymalowany przez artystę samouka wewnątrz domu. Widok cudny: jelenie, wodospady, las i... las wieżowców. Tak jawi się Eden Iłarionowi Danilukowi vel Zenkowi.
Dalej wchodzi się w labirynt starannie strzyżonych krzewów. Nie, to tylko iluzja wykreowana przez Małgorzatę Niedzielko. W wąskich korytarzach widz musi się otrzeć, dotknąć szorstkiej materii, którą obłożone są ściany. Wystarczy zamknąć oczy i ulega się złudzeniu dotykania kory drzewa. Temu doznaniu towarzyszy efekt foniczny: cykady koncertujące jak na Cykladach.