Wściekły werbel pędzli

Niemieckie „Neue Wilde” lat 80. zainspirowało polską dziką figurację.

Aktualizacja: 16.10.2015 07:43 Publikacja: 16.10.2015 07:34

Foto: materiały prasowe

Korespondencja z Frankfurtu nad Menem

Taki obraz: występ jakiejś kapeli, frontman miota się po scenie z mikrofonem, tłucze nim o podłogę. Publiczności nie widać, ale wiadomo, że jest gorąco – klimat oddają szalone kolory i drapieżnie namazana postać. Pracę podpisano: Helmut Middendorf, „Singer" (1981).

Autor tego dzieła także zajął frontalne stanowisko na scenie ruchu określanego mianem Neue Wilde. Właśnie z tym ruchem artystycznym utożsamiane są lata 80. Agresja stała się obowiązującą postawą, estetyką, modą.

Niemieckich protagonistów tego kierunku przypomina kończąca się w niedzielę wystawa we frankfurckim Städel Museum. Prawie setka obrazów 27 autorów, wszyscy urodzeni pod koniec lat 40. i na początku 50. XX wieku. Pokolenie powojenne, wychowane w dobrobycie, bez burz ani konfliktów. Co ich zbuntowało?

Uśpieni do czasu

„Lata 80. Figuratywne malarstwo w Zachodnich Niemczech", brzmi tytuł prezentacji. Kto nie pamięta – były to jeszcze czasy przed zburzeniem muru, podział na RFN i NRD. Co ciekawe, Nowi Dzicy rozszaleli się po zachodniej, kapitalistycznej stronie. Socjalistyczna polityka skutecznie wytłumiała wszelkie przejawy nieokiełznanej ekspresji, co nie znaczy – wyciszała emocje. Tych nie da się wygasić nakazowo. I tak duch nonkonformistycznej niezgody spotkał się ze buntem politycznym, co dało efekty twórcze. Znakomite, bo w sztuce zawsze wygrywa szczerość, autentyzm, niezależność. Tak było wtedy.

Wchodzę na sale Städel Museum – i czuję się jak w... Warszawie. Rozpoznaję nawet niektóre prace, bo w 1988 roku w stołecznej Galerii Studio miała miejsce wystawa „Młoda Sztuka z Republiki Federalnej Niemiec". Pamiętam malowane czarną krechą obrazy Walthera Dahna (obecny we Frankfurcie) i niesamowite, jakby podświetlone wewnętrznym blaskiem autoportrety Rainera Fettinga. Nie zapomnę również niby-naiwnych, z gruba ciosanych wizerunków Wernera Büttnera. Właśnie jego obrazu użyto jako logo frankfurckiej wystawy.

„Złośliwie zdemolowana budka telefoniczna" z 1982 roku jawi się jak prawie abstrakcyjna kompozycja w czerniach i żółciach. A to nocny miejski pejzaż; na pierwszym planie –budka oklejona samoprzylepną, utrudniającą otwarcie taśmą. Agresji nie widać – wyczuwa się ją w zestawie barw, w sposobie malowania. Inne płótno Büttnera ma symboliczną wymowę. Gość knajpy śpi z głową złożoną na stole; przed nim niedopity trunek plus kartka: „Proszę obudzić o godzinie 20" (rok 1982). Jak historia pokazuje, pobudka nastąpiła kilka lat później, nie wiadomo dokładnie, o której godzinie.

Wtedy w Warszawie nie zdecydowano się na wystawienie perwersyjnych autoportretów gejowskiego duetu Luciano Castelli i Salomé. Wspólnie malowali, razem utworzyli zespół Geile Tiere (Napalone Stworzenia). Duet szybko rozpadł się, ale nad rzeką Men obaj artyści pojawiają się na sztandarowym obrazie. Półnadzy, z makijażem, drapieżni jak sępy. Dzicy.

Nie można też ominąć znakomitego Martina Kippenberga. Zmarły w 1997 roku artysta-wszystkoista jest prezentowany m.in. obrazem „Dwie proletariuszki-wynalazczynie w drodze na kongres wynalazczyń" (1984). Już sam tytuł brzmi groteskowo, prześmiewcze są też odniesienia do komunizmu i twórców spolegliwych wobec socrealizmu. Ale nie tylko – gdy bliżej się przypatrzeć, dostrzega się inspiracje postaciami z późnych prac Malewicza. I uśmieszek na ustach zamiera, robi się bardziej dramatycznie: przecież Malewicz na próżno usiłował dostosować się do wymogów jedynie słusznej stylistyki...

Stare po nowemu

Neue Wilde, nowy kierunek? Raczej – ponownie odkryty, nawiązujący do pierwszych awangard sprzed I wojny.

W Niemczech duma z pionierskich dokonań ekspresjonistów (zwłaszcza grupy Die Brücke, czyli Most) wymieszana jest z poczuciem winy, bo pierwsza fala prowokacyjnie „brzydkiej" twórczości miała tragiczny koniec w dobie narodzin nazizmu. „Sztukę zdegenerowaną" (taki tytuł nosiła głośna prezentacja z 1937 roku) skazano na konfiskatę, a twórców spotkał ponury los wygnańców lub bezrobotnych.

Siedemdziesiąt lat po powstaniu formacji Most ekspresyjna figuracja wybuchła w Niemczech na nowo, i to w czterech ośrodkach równocześnie: Berlin, Kolonia, Düsseldorf i Hamburg. Tym razem siła rażenia była znacznie większa, na prawie całą Europę. Najwięcej nachlapało do Polski. Pomimo żelaznej kurtyny uszczelnionej po wprowadzeniu stanu wojennego, nasi młodzi twórcy błyskawicznie przyswoili sobie dzikość. Sytuacja polityczna sprzyjała tej konwencji. Wściekli jak większość społeczeństwa, poprzez sztukę wywrzaskiwali niezgodę. Dawali po oczach, jak punkowe kapele po uszach.

Malowali jak w amoku. Grubymi pędzlami, grubymi powierzchniami jaskrawych farb. Bez wstępnych szkiców, bez rysunku, bez poszanowania dla esetycznych tradycji. Mimo to nietrudno wyłowić z nich przekaz. Nade wszystko – niezgodę na... wcześniejszą niezgodę, która przeobraziła się w zgodę, w etablishment.

Elegancki i efektowny pop-art dzicy odrzucili jednym kopniakiem. Ruch niemieckich „nowych dzikich" wyrastał na tym samym nawozie, co angielski punk. I w tym samym czasie: koniec lat 70. i następna dekada. Niedojrzałe wiekiem zgniłki (ang. punk ma wiele pejoratywnych znaczeń) stworzyły kolejną – po hipisach – młodzieżową konktrkulturę. Jak się okazało, trwalszą niż ruch beztroskich wyznawców miłości oraz drugów, właściwie żywotną do dziś.

Bo „Punk never dead". Dzikie malarstwo też nie umiera.

Bankierski testament

Na koniec – o powodzie, dla którego akurat we Frankfurcie przypomniano dzikusów. Miasto liczące zaledwie 700 tys. mieszkańców, ale bogatsze niż niejedna metropolia. Z racji skomasowanego tu kapitału nazwano je „Bankfurt"; z powodu najeżonej szklanymi wieżowcami panoramy porównuje się do Manhattanu.

Städel Museum powstało z inicjatywy bankowca Johanna Friedricha Städela, który dorobił się na handlu przyprawami oraz naturalnymi barwnikami. Na łożu śmierci wyszeptał testament, zgodnie z którym powołano Fundację Muzealną, pierwszą w Niemczech. Dokładnie 200 lat temu Städel Museum otworzyło się dla widzów. Systematycznie wzbogacane zbiory stały się jedną z najważniejszych niemieckich kolekcji. Wśród ponad trzech tysięcy eksponatów można podziwiać arcydzieła Jana van Eycka, Botticellego, Vermeera, Rembrandta, Moneta, Degasa, Bacona. Oraz czołowych twórców Neue Wilde. Bo dziś to klasycy, których dzieła osiągają na rynku sztuki imponujące notowania.

„Lata 80: figuratywne malarstwo ze RFN" – Städel Museum, Frankfurt nad Menem, wystawa czynna do 18 października 2015

Korespondencja z Frankfurtu nad Menem

Taki obraz: występ jakiejś kapeli, frontman miota się po scenie z mikrofonem, tłucze nim o podłogę. Publiczności nie widać, ale wiadomo, że jest gorąco – klimat oddają szalone kolory i drapieżnie namazana postać. Pracę podpisano: Helmut Middendorf, „Singer" (1981).

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie