Gdy 25 lipca poseł PO Sławomir Nitras ujawnił, że razem z Markiem Kuchcińskim pięć razy rządowym samolotem lecieli także członkowie jego rodziny, to dla PiS oraz samego marszałka zaczął tykać zegar. Dymisja była prawdopodobnie nieunikniona już wtedy, ale partia rządząca mogła całą sprawę politycznie rozegrać nieco lepiej, ponosząc mniejsze straty. Zamiast tego informacja o rezygnacji Kuchcińskiego pojawiła się dopiero w czwartek. Zwłoka kosztowała obóz władzy niemal całkowitą utratę politycznej inicjatywy. I chociaż stratedzy PiS twierdzą, że kampania i tak w praktyce zacznie się dopiero na początku września, to i tak polityczny impet jest teraz po stronie opozycji. A PiS będzie musiał spróbować go w jakiś sposób odbudować. Nawet biorąc pod uwagę, że sondaże mogą nie pokazać teraz żadnych większych zmian, trudno wyobrazić sobie gorszy start boju o drugą kadencję.
Zdecydowało niezdecydowanie, brak informacji, chaos na zapleczu, być może niedoinformowanie samego prezesa Kaczyńskiego. O tym, że nie znał on całości sprawy, mówi się w PiS od wielu dni.
To wszystko powodowało, że sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Katastrofą była poniedziałkowa konferencja prasowa marszałka Kuchcińskiego i odczytane z kartki oświadczenie. Konferencja niczego nie wyjaśniła. Otworzyła za to worek z pytaniami. Gdyby wtedy marszałek podał się do dymisji, prawdopodobnie sprawa by się zakończyła. A tak mieliśmy dość absurdalne tłumaczenie posła Stanisława Piotrowicza na temat lotu jego i żony wraz z marszałkiem.
Przeważył nie tyle wybór błędnej strategii, ile jej brak. PiS mógł przeciąć sprawę już pod koniec lipca. Poinformować od razu o wszystkich lotach, wszystkich pasażerach – zgodnie z regułami zarządzania kryzysowego, w których podstawą jest ujawnienie od razu wszystkich potencjalnie szkodliwych informacji. Możliwości było wiele. Nie zdecydowano się ostatecznie na wykonanie w pełni i profesjonalnie żadnej z nich. Zamiast tego marszałek umierał niczym w chińskiej torturze – kawałek po kawałku. To była prawdziwa polityczna „kara tysiąca cięć". Teraz dziennikarze będą sprawdzać kolejne tropy i wątki z całej sprawy. I próba przekierowania uwagi na loty Donalda Tuska, który przestał być premierem w 2014 roku, wygląda teraz na desperacką próbę odwrócenia uwagi. To się nie uda poza tymi mediami, w których i tak rzeczywistość dawno straciła znaczenie.
Teraz PiS musi liczyć na to, że sprawa prędzej czy później się wypali i nie spowoduje trwałej mobilizacji elektoratu opozycji. I nie będzie dla wyborców PiS – również tych miękkich – sygnałem, że obóz rządzący zaczyna przypominać partię władzy jak każdą inną.