komentuje Maciej Wąsik.
Bloger Francis.de w salonie24.pl zauważa:
Zatem ABW zdecydowanie dementuje doniesienia "Gazety Polskiej" i zwraca uwagę, że żadnej inwigilacji nie było, co potwierdziła warszawska Prokuratura. Warto zauważyć, że podobne wpisy w rejestrze mają inni wysocy urzędnicy państwowi, włączając w to Premiera oraz ministrów. Nie jest więc prawdą, że Agencja podjęła jakieś działania wymierzone w prezydenta Kaczyńskiego. Kaczyński znalazł się w bazie danych w wyniku standardowej procedury, która obowiązuje wielu innych polityków. Wypadałoby się teraz zapytać, dlaczego "Gazeta Polska" wypuszcza artykuły tak dalece odbiegające od prawdy, posługując się przy tym insynuacjami (wspomniana wypowiedź tajemniczego rozmówcy)? Z pewnością każdy sam będzie musiał poszukać odpowiedzi na to pytanie.
Bloger Leopold K. pisze:
Nie twierdzę, że ABW podsłuchiwała Prezydenta. Na to nie przedstawiono żadnych dowodów. Zeznania anonimowych świadków nie mają takiej wartości jak twarde dowody. Jednak artykuł był istotny, ponieważ pokazywał, że nie da się wykluczyć takiej możliwości. Prokuratura nie zbadała wszystkich wątków (być może sama nie wiedziała o istnieniu np. tajnej bazy danych i nikt jej nie poinformował o tym), trudno również w dwa dni stwierdzić, czy były prowadzone działania operacyjne czy też nie. (…) Temat, niestety, wydaje się skończony. Gdy tylko wypłynęła informacja o takiej możliwości (w sensie inwigilacji), nagle w PO doszło do rozłamu w sprawie konstytucji. Tym samym wiadomość spadła z nagłówków już po dwóch godzinach.
Niedawno rząd Donalda Tuska "po cichu" przepychał ustawę zwiększającą uprawnienia dla służb mudurowych, na mocy których miały one m.in. bez zgody sądu mieć dostęp do kont bankowych obywateli. Gdyby informacje o podsłuchiwaniu najważniejszej głowy państwa okazały się prawdą, byłaby to kompromitacja, której nie dałoby się w żadnen sposób zamieść pod dywan. Czy prorządowe media nie są zainteresowane ostatecznym wyjaśnieniem tej sprawy, skoro nie podjęły nawet takiej próby?