Bugaj twierdzi, że pójście na wybory nie jest niczym innym, jak przyzwoleniem na patologię w polityce.
Przed tymi wyborami – jak przed poprzednimi – liczni politycy, dziennikarze, a przede wszystkim celebryci nawołują do wzięcia w nich udziału. Dołączył do nich prezydent. Wszyscy przekonują, że to obywatelski obowiązek, a przede wszystkim podkreślają, że "nieobecni nie mają racji".
Według Bugaja niska frekwencja wynika z braku osób, na które chciałoby się głosować.
To nie przypadek, że wielu ankietowanych nie może się zdecydować, na kogo głosować. Część z nich pewnie coś wylosuje, a część zostanie w domu. Tak się dzieje, gdy w wyborczym koszyku nie ma partii choćby w przybliżeniu tym ludziom odpowiadającej. (…) Obecność przy urnie i skreślenie oznacza kontestację sceny politycznej, ale nie samego systemu, który tę scenę polityczną skutecznie petryfikuje.
Były lider Unii Pracy porównuje naszą scenę polityczną ze światową.