ETA włączyła się do kampanii dokładnie miesiąc przed wyborami zaplanowanymi w Hiszpanii na 20 listopada. Umiejętnie dozowała napięcie. Nowy komunikat podupadłej bandy terrorystów dosłownie wisiał od kilku dni w powietrzu. Mówiło się, że będzie "historyczny".
Po czwartkowym występie trzech zamaskowanych osobników w baskijskich beretach Hiszpanie mogą więc czuć się zawiedzeni. ETA wprawdzie "postanowiła ostatecznie zrezygnować z działalności zbrojnej", ale nie wspomniała o rozbrojeniu ani o samorozwiązaniu. Znalazła słowa współczucia dla zabójców z własnych szeregów odsiadujących wyroki w więzieniach, ale zapomniała o ofiarach swoich zamachów i egzekucji.
Stwierdzenie, że Kraj Basków stanął przed "historyczną szansą na znalezienie sprawiedliwego i demokratycznego rozwiązania odwiecznego konfliktu politycznego", pachnie z daleka żądaniem samostanowienia dla tego regionu Hiszpanii, poszerzonego o Nawarrę i baskijskie prowincje Francji. Ideę prawa Basków do niepodległego państwa rozwija zresztą kolejny fragment komunikatu mówiący o "poszanowaniu woli ludu". Apel do władz o zlikwidowanie "skutków konfliktu" można zaś odczytać jako wezwanie do amnestii dla uwięzionych terrorystów.
Czyli ETA żąda tego co zawsze, nie dając niczego w zamian. Ogłoszone w styczniu tego roku "permanentne zawieszenie broni" i obecna "rezygnacja z działalności zbrojnej" w istocie znaczą to samo, skoro nie ma mowy ani o likwidacji arsenałów, ani o rozwiązaniu struktur wojskowych organizacji zbrojnej separatystów. To, że od jakiegoś czasu nie przeprowadza zamachów, wynika z jej słabości po ciosach zadanych przez policje oraz służby specjalne Hiszpanii i Francji, w żadnym razie nie z dobrej woli.
Niemniej premier José Zapatero mówi o "kluczowej wadze komunikatu". W kampanii wyborczej socjaliści będą mogli się chwalić uwolnieniem Hiszpanów od terroryzmu, by odwrócić uwagę od tego, że nie uwolnili ich od kryzysu.