W „Rzeczpospolitej” czytamy:

Dla premiera przewidziano aż 400 godzin nauki, dla ministrów w sumie 490 (ok. 50 godzin na osobę), a dla dyrektorów – 1050. KPRM zastrzega w zamówieniu, że lektoraty mają być dopasowane indywidualnie do każdego uczestnika.

Centrum Informacyjne Rządu tłumaczy:

Potrzeba doskonalenia umiejętności posługiwania się językami obcymi przez wysokich urzędników państwowych wynika ze specyfiki wykonywanych przez nich obowiązków. Składanie wizyt zagranicznych, przyjmowanie zagranicznych delegacji, a w ostatnich miesiącach w szczególności spotkania w ramach przygotowań i sprawowania przez nasz kraj prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, są związane z potrzebą swobodnego i płynnego posługiwania się językami roboczymi UE (w szczególności językiem angielskim).

Zajęcia będą odbywać się codziennie, przez cały rok. Nie podano, ile KPRM wyda na kursy języków obcych, ale prawdopodobnie będzie to kwota poniżej 600 tysięcy złotych. Cieszymy się, że premier ma taki zapał do nauki, trzeba przecież porządnie przygotować się do przyszłych stanowisk w Brukseli. Nie chcielibyśmy za to być w skórze nauczyciela, który będzie Donalda Tuska dokształcał. Marny jego los, jeśli zacznie za dużo "kwękolić".