Czy jest w Polsce jeszcze ktoś, kto takie wystąpienia partii rządzącej traktuje poważnie? Oczywiście – nazywa się Tusk, Donald Tusk i właśnie „po zasięgnięciu opinii ekspertów” (tych z komisji Millera) zdecydował, że nowej, nieskompromitowanej komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej nie budiet, izwinitie, nie będzie. A jednak, mimo tego, że na naszych oczach wciąż rośnie wysypisko smoleńskich kłamstw rzucanych przed wieprze tylko (a może nie?) dlatego, że na najwyższych szczeblach władzy uznano, iż jakiekolwiek obarczanie przyjaciół Moskali winą za katastrofę oznaczać będzie spadek poparcia Platformy, a może i wzrost poparcia PiS, wciąż pielęgnuję w sobie wiarę, że prawda ujdzie cało. Jaka by nie była. Bo na kłamstwie buduje się wyłącznie reżimy.
Może się więc Janusz Palikot ze swoją cudaczną drużyną choćby i rozebrać do naga, a potem biegać dookoła Sejmu z gołą prawdą o własnym charakterze. Może wypalić nie jednego, a całą paczkę skrętów z marihuaną, a potem u Moniki Olejnik opowiadać, co widział, co słyszał, i czy było zajefajnie czy odjazdowo. Może już dziś ze sztabem ludzi od śmierdzącej roboty główkować i tłuc tym, co ma na szyi, w ścianę, by wymyślić kolejne sposoby „przykrycia” hańby i całkowitej indolencji rządu Platformy Obywatelskiej przy prowadzeniu śledztwa smoleńskiego. To se ne vrati, pane Palikotu, to se ne vrati. Przypomnieć tu zresztą trzeba, że to właśnie właściciel świńskiego ryja przekonywał, iż według jego informacji „wszyscy na pokładzie tupolewa byli pijani”. Dziś – zapewne z dobrego serca – swoją akcją „Zapalę trawkę w Sejmie” wyciąga rękę do rządu Donalda Tuska, by pomóc mu wydostać się z postsmoleńskiego bagienka kompromitacji. Palikota wspiera swym gwałtownym oburzeniem, a jakże, nagle zatroskana o zdrowie Polaków marszałek Ewa Kopacz. Wspierają media te, co zwykle, wiadomo, wszystkie kłamstwa na pokład.