Tomasz Lis w roli dziennikarskiego Palikota usadowił się już na dobre. W kolejnym pełnym kultury komentarzu atakuje wszystkich tych, którzy się z nim nie zgadzają. Jako pretekst wykorzystał konstytucyjną reformę Orbana (która, to prawda, jest niepokojąca).
Nasza PiS-owska i nie tylko PiS-owska prawica ma w tych dniach powody do radości. Prawicy udało się zmienić konstytucję i zrobić wielki krok w stronę realnego zamordyzmu. Nasza prawica liderowi prawicy oddaje za to hołd. I ma tylko jeden problem. To lider nie polskiej, ale węgierskiej prawicy.
Prawica i medialne PiS-owskie płaczki, które tłuką szmal na swych jękach o niepokornych, stękaniach o literkach "W", bredniach o walce z zagrożeniami dla wolności słowa, którą niby toczą, non stop bełkocze o zagrożeniach dla demokracji w Polsce. Posłuchać Krasnodębskiego i Żukowskiego, Macierewicza i Pietrzaka, Karnowskich i Wildsteina, a dojdziemy do wniosku, że demokracji w Polsce w zasadzie nie ma.
- pisze Lis, mimo że nikt w Polsce zmiany węgierskiej konstytucji (a przynajmniej jej części związanej z osłabianiem Trybunału Konstytucyjnego) nie pochwalał. Jako że Lis stosuje proste równanie Orban = PiS, a właściwie Orban=wszyscy, których Lis nie lubi, dzięki krytyce węgierskich reform udaje się uderzyć w znienawidzony PiS. Robi to w dodatku w prawdziwie zachwycającym elokwencją stylu.Tworzy przy tym w swoim umyśle alternatywną rzeczywistość.