Sztab Andrzeja Dudy próbuje zdobyć punkty na straszeniu wyborców drożyzną w razie zwycięstwa Bronisława Komorowskiego. Co ma jedno do drugiego? Ano, Komorowski jest zwolennikiem euro, a sondaże pokazują, że Polacy boją się wzrostu cen po jego wprowadzeniu.
To zręczny chwyt, przypominający kampanię 2005 r. Wówczas PiS wygrał, strasząc wzrostem cen żywności i zabawek, gdyby PO wprowadziła swój pomysł zmiany stawek podatkowych. Jednak wtedy Platforma rzeczywiście głosiła projekt 3 x 15, oznaczający zrównanie PIT, CIT i VAT, a przez to wzrost stawek tego ostatniego podatku na niektóre produkty. Tym razem jest jednak nieco inaczej.
To prawda, Komorowski jest zwolennikiem wprowadzenia euro. Tyle że jego zdanie ewoluuje. W 2012 r. – w czasach największego euroentuzjazmu – prezydent rzucił pomysł, aby dyskusja nad przyjęciem euro stała się tematem w kampanii przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi. W tej sytuacji nowy rząd mógłby podjąć decyzję o dacie przyjęcia unijnego pieniądza.