Polska lewica istnieje już tylko teoretycznie. W kampanii prezydenckiej popierana przez Unię Pracy Wanda Nowicka i niedoszła kandydatka Zielonych Anna Grodzka nie były nawet w stanie zebrać 100 tys. podpisów potrzebnych do rejestracji w PKW.
Tych, którym ta sztuka się udała – Janusza Palikota z Twojego Ruchu i popieraną przez SLD Magdalenę Ogórek – ze złudzeń odzierają sondaże. Nie dają im nawet 5 proc. poparcia.
W przypadku kandydatki SLD zaczynają się sprawdzać obawy tych, którzy od początku krytykowali decyzję o jej poparciu. Ogórek nie przynosi partii Leszka Millera korzyści – wręcz szkodzi. Odcina się od Sojuszu, narażając go na drwiny.
Cierpliwość do kandydatki tracą działaczki SLD, takie jak Joanna Senyszyn czy przewodnicząca Forum Równych Szans i Praw Kobiet SLD Monika Pniakowska.
Rozpad lewicy to jednak nie tylko efekt ostatnich decyzji Millera czy fatalnej kampanii Ogórek. Ze słabości największych ugrupowań nie potrafiła skorzystać lewica pozaparlamentarna. To konsekwencja wieloletnich podziałów i sporów o przywództwo polityczne i ideowe. Po 1989 r. takie problemy były raczej domeną prawicy, ale dziś sytuacja jest zgoła odwrotna. PiS odgrywa rolę hegemona i skupia mniejsze ugrupowania prawicowe, a druga strona sceny politycznej jest w rozsypce.
Wszyscy walczą ze wszystkimi. Lider Unii Pracy Waldemar Witkowski w proteście przeciw przedmiotowemu traktowaniu zerwał koalicję z SLD. Zieloni uważają się za jedyną uczciwą lewicę i nie chcą rozmawiać z innymi środowiskami (może poza ruchami miejskimi). Efekt? W kolejnych wyborach nie są w stanie zebrać tylu podpisów, by zarejestrować listy.
Dziś nowe ugrupowanie we współpracy z Andrzejem Rozenkiem próbuje tworzyć wypychany z SLD Grzegorz Napieralski. Ma do niego dołączyć oddalająca się od Twojego Ruchu Barbara Nowacka. Powstawaniu nowej formacji życzliwie przyglądają się prezydent Słupska Robert Biedroń i Piotr Guział ze swoją Warszawską Wspólnotą Samorządową.