W Polsce też byli politycy – choćby Magdalena Ogórek - którzy tłumaczyli, że mało kogo na Zachodzie interesuje Ukraina, a wszyscy boją się raczej ukrytych wśród setek tysięcy imigrantów bojowników Państwa Islamskiego. Większość komentatorów wówczas jednak wyśmiewała głoszących takie tezy. Dziś o zagrożeniu mówi w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" szef ABW - i śmiesznie już nie jest.
Europa stoi przed nieprawdopodobnym problemem: jak wpuścić do siebie tysiące prawdziwych uciekinierów z ogarniętych wojną Syrii czy Libii, a jednocześnie wyłowić spośród nich terrorystów. ABW twierdzi, że jest na to gotowa. Ale nieoficjalnie przedstawiciele europejskich służb specjalnych przyznają, że skutecznie skontrolować setki tysięcy ludzi w krótkim czasie się nie da. A co z tymi, którzy dać skontrolować się nie chcą? Jak ich znaleźć, jeśli będą unikali kontaktów z jakimikolwiek instytucjami w Europie?
Na naszym oczach upada ostatecznie mit o tym, że „nasza chata z kraja", a więc problemy innych Polski nie dotyczą. Okazuje się nagle, że wojna w Syrii ma bezpośredni wpływ na sytuację w naszym kraju. Fala imigrantów prędzej czy później do nas bowiem dotrze – czy to wtedy, gdy Bruksela wymusi na Polsce zasadę europejskiej solidarności, czy to dlatego, że swoje granice uszczelnią Węgry, Czechy, czy Austria.
Ludzka rzeka nie różni się od prawdziwej – gdzieś ujście znaleźć musi. Ktoś wreszcie spojrzy na mapę i zauważy, że przez Polskę także można dotrzeć do Niemiec. Dramatyczne wydarzenia, jakie znamy z dworca Keleti w Budapeszcie niebawem możemy mieć na warszawskim Centralnym.
Nie ma prostej odpowiedzi, jak zaradzić dramatowi Syryjczyków i Libijczyków. Potrzebujemy gwałtownie informacji i publicznej dyskusji – o prawdziwych zagrożeniach i realnych możliwościach polskiego państwa. Od odpowiedzialności polityków zależy, czy w czasie kolejnej kampanii będziemy rozmawiać o tym, co nam naprawdę grozi.