Często, niestety, bezskutecznie. Co roku do szwedzkich biur podróży napływa 30 tys. skarg od wściekłych klientów, z którymi bohatersko muszą się mierzyć pracownicy biur.
Ale co odpowiedzieć klientowi, który stwierdza, że skoro zapłacił za urlop „w raju” (chodziło o Wyspy Kanaryjskie), to powinien czuć się jak w raju? A nie czuł się ze względu na zbyt wysokie ceny. Inny niezadowolony turysta narzekał, że w Hiszpanii mieszka za dużo... Hiszpanów. „Recepcjonista mówi po hiszpańsku, jedzenie jest hiszpańskie” – wyliczał zdegustowany. Kolejni narzekali na „przesyt informacji od przewodnika” czy zwyczaj sjesty, kiedy oni akurat mieli ochotę na zakupy.
Pewna zbulwersowana Szwedka zadzwoniła z pretensjami, że przez cały urlop w sąsiednim pokoju przesiadywała naga kobieta, na którą bez przerwy gapił się jej mąż. Zażądała odszkodowania. Od biura podróży oczywiście, nie od męża.
Czasem skargi dotyczą warunków naturalnych: „Plaża była za piaszczysta”. „Przypływy morza sprawiały, że traciliśmy kilka godzin kąpieli dziennie”. „Nikt mi nie powiedział, że w morzu jest pełno ryb. Dzieci się bardzo przestraszyły”.
– Szwedzi są rozpieszczeni przez dobrą koniunkturę, jaka panuje w ich kraju. Chcą mieć wysoką jakość usług za możliwie najniższą cenę. I nie lubią niespodzianek – tłumaczy „Rzeczpospolitej” Lennart Käll, dyrektor największego w Szwecji biura podróży Ticket.