Socjologowie nie tkwią w gabinetach!

Choć reprezentujemy różne opcje polityczne, nie ulegliśmy – jako środowisko – swoistemu instynktowi stadnemu, który kazał wyśmiewać Lecha Kaczyńskiego i traktować kaczyzm jako największe zagrożenie dla Polski – twierdzi socjolog

Aktualizacja: 22.04.2010 19:08 Publikacja: 22.04.2010 18:28

Piotr Gliński

Piotr Gliński

Foto: Fotorzepa, Bartlomiej Zborowski Bar Bartlomiej Zborowski

Red

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/04/22/piotr-glinski-socjologowie-nie-tkwia-w-gabinetach/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Jako przewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, a także – od ponad 20 lat – badacz zjawisk samoorganizacji społecznej w Polsce czuję się wywołany do tablicy przez redaktora Bronisława Wildsteina. Zapewniam, że nie wszyscy polscy socjologowie siedzą w zaciszach gabinetów i przekładają własne fobie i poglądy na treść swych wystąpień publicznych w roli profesorów socjologii. Że tak się dzieje dość często w przypadku niektórych tzw. socjologów medialnych, to zupełnie inna sprawa – nie do końca naganna; a w demokracji medialnej, niestety, częściowo całkiem zrozumiała...

[wyimek]To socjologowie, a nie powodowani prywatnymi fobiami socjologiczni komentatorzy powinni wyjaśniać opinii publicznej zawiłości naszego życia społecznego [/wyimek]

Ale mówi to nam także coś niecoś o stanie polskiej debaty publicznej. Może na przykład media nie powinny z niektórych skrajnych opinii i nazbyt emocjonalnie czy stronniczo nastawionych komentatorów socjologicznych tak często korzystać. Skoro jednak „Rzeczpospolita” zaczyna dyskusję na tematy bardzo poważne – i to w czasie narodowej żałoby – od wystąpień socjologów nastawionych bardzo emocjonalnie i w swych sądach skrajnie niekiedy subiektywnych, trudno się dziwić, że ich teksty budzą u niektórych czytelników przede wszystkim irytację. W każdym razie nie są na pewno reprezentatywne dla polskiej socjologii.

Apelowałbym o stosowanie mniejszych kwantyfikatorów w ocenie naszych socjologów. Opinie profesora Ireneusza Krzemińskiego są jego indywidualnymi ocenami i – według mnie – nie mają wiele wspólnego z opinią całego polskiego środowiska socjologicznego, podobnie zresztą jak zupełnie kuriozalny wywiad w „Gazecie Wyborczej” (a jakże!) z inną profesor socjologii, która zrównuje reakcje społeczne po śmierci prezydenta Kaczyńskiego z tym, co miało miejsce po śmierci Bieruta!

Osobiście bliższe mi są opinie wyrażone przez prof. Zdzisława Krasnodębskiego – jest dla mnie oczywiste, że prezydent Lech Kaczyński był krzywdzony w tzw. debacie publicznej – ale i one przybrały postać chyba jednak zbyt osobistego krzyku rozpaczy. Dwóch słów użytych przez Krasnodębskiego, na jego miejscu, bym nie napisał i chyba – na miejscu redakcji – nie wydrukował.

[srodtytul]Nie tylko szok[/srodtytul]

Wracając jednak do polskiej socjologii, warto przez chwilę się zastanowić nad jej rolą w polskim życiu publicznym ostatnich lat i w kontekście obecnych wydarzeń. To socjologowie, a nie ideologizowani czy powodowani prywatnymi fobiami socjologiczni komentatorzy powinni przede wszystkim wyjaśniać opinii publicznej zawiłości naszego życia społecznego.

Oczywiście, i na szczęście, część naszych socjologów medialnych reprezentuje bardzo wysoki poziom merytoryczny, obecni są jednak także w debacie – może zbyt często obecni – socjologowie o znakomitym dorobku naukowym, ale zbyt tendencyjni jako publicyści (i jest to chyba casus Ireneusza Krzemińskiego).

Obecna, wyjątkowa pod wieloma względami sytuacja społeczna zasługuje na pogłębiony i zrównoważony komentarz naukowy. Nie wątpię, że wielu polskich socjologów taką analizą się zajmuje (albo się nią zajmie, gdy tylko wróci z pogrzebów, gdy ból nieco minie). Oczekujemy na nią.

Najbliższe dni przyniosą też na pewno wiele nowego materiału do tej analizy. Osobiście jeszcze w czasie żałoby napisałem tekst, w którym – inaczej niż Krzemiński – za przesłankę oczywistą uważałem niespotykaną siłę społecznej reakcji na śmierć prezydenta, jego otoczenia i wszystkich uczestników delegacji katyńskiej oraz tkwiącą w niej nadzieję na głęboką zmianę społeczną. Próbowałem też przedstawić warunki konieczne do jej utrwalenia.

Bo pytaniem podstawowym jest nie to, czy szok był wielki, a trauma autentyczna, i czy dotyczył on podstawowych wartości wspólnotowych (bo to wśród osób rozsądnych i niepowodowanych zbytnim subiektywizmem wydaje się poza dyskusją), ale to, czy jest szansa pozostawienia trwałego śladu owej narodowej żałobnej refleksji w świadomości, postawach oraz instytucjach społecznych i publicznych. I jakie można wskazać zasadnicze warunki, mechanizmy takiego przejścia, realnej przemiany społecznej.

Mechanizmy takie, jak się wydaje, leżą przede wszystkim – mówiąc najogólniej – w obszarze polskiej polityczności, debacie publicznej i jakości polskich mediów oraz samoorganizacji obywatelskiej, ale – na skutek szczególnego splotu okoliczności i kształtu polskiej demokracji – „złoty róg” tkwi właściwie w rękach trzech osób: Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego.

To co się stało, paradoksalnie, stanowi dla nich szansę. Możliwą do wykorzystania dla dobra publicznego, o ile przezwyciężą swe ograniczenia i okażą się mężami stanu. To, co się stało, choć najboleśniejsze dla jednego z nich, może dać im wielką siłę i umożliwić pisanie swej karty życia politycznego na nowo. Mój tekst ukazał się w polonijnym nowojorskim „Nowym Dzienniku”. Nie sądzę, by media krajowe były szczególnie zainteresowane tego typu socjologicznymi analizami. Wolą raczej wzajemne „naparzanie się” dwóch wyrazistych postaci medialnych. Traci na tym – jak widać z artykułu redaktora Wildsteina – nie tylko polska socjologia, ale przede wszystkim debata publiczna, a co za tym idzie – polskie społeczeństwo.

[srodtytul]Idea IV RP[/srodtytul]

Polska socjologia nie jest zbudowana ze skrajności. Co więcej, zarówno poważny dorobek socjologa Krzemińskiego, jak i Krasnodębskiego nie jest merytorycznie skrajny. Ale należy też podkreślić, że socjologia polska była raczej krytyczna wobec przemian ostatniego dwudziestolecia. To polscy socjologowie, a nie publicyści, pierwsi opisywali i udowadniali m.in. takie zjawiska, jak kapitalizm polityczny, uwłaszczenie nomenklatury, rolę niejawnych grup interesów, wykluczenie społeczne i kulturowe, blokady awansu społecznego i edukacyjnego czy zdradę nowych elit w kwestii wsparcia dla oddolnej, obywatelskiej samoorganizacji społecznej.

Może warto więc przypomnieć, że to właśnie socjolog i filozof społeczny jako pierwsi zaproponowali politykom realizację idei odnowionej IV Rzeczypospolitej. Bo tak po prostu nakazywała rzetelna socjologiczna analiza sytuacji Polski. I mimo późniejszych zawinionych przez różne strony zaburzeń na scenie politycznej i konfliktu z elitami opiniotwórczymi oraz ze środowiskiem inteligenckim nie wszyscy przedstawiciele tego środowiska porzucili ideę IV Rzeczypospolitej, nie wszyscy też ulegli histerii antykaczyńskiej i antypisowskiej (nawet jeżeli nie w pełni zgadzali się z programem prezydenta czy PiS).

Dotyczy to także dużej części środowiska polskich socjologów, którzy bądź to otwarcie opowiadali się za programem walki z układem czy projektem solidarności społecznej, bądź to, krytykując pewne elementy programu prezydenckiego czy PiS (np. zbytni etatyzm czy nieufność wobec społeczeństwa obywatelskiego), traktowali tę formację polityczną normalnie i uczestniczyli aktywnie w debacie publicznej organizowanej przez te ośrodki, a zwłaszcza przez ośrodek prezydencki.

[srodtytul]Kogo straciliśmy[/srodtytul]

W Polsce mało kto bowiem wie, że prezydent Lech Kaczyński, wypełniając ustawowy obowiązek, aktywizował debatę naukową dotyczącą wiodących spraw państwa. I socjologowie, o różnych sympatiach politycznych i światopoglądowych, aktywnie i licznie w niej uczestniczyli. Najpierw w seminariach lucieńskich, później w licznych organizowanych często wraz z krakowskim Ośrodkiem Myśli Politycznej niezmiernie ciekawych konferencjach belwederskich, wreszcie w krótkich, lecz intensywnych działaniach Narodowej Rady Rozwoju powołanej przez pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego przede wszystkim dla podniesienia poziomu debaty publicznej w Polsce.

Prezydent Kaczyński aktywnie uczestniczył – jako pierwszy polski prezydent – w Ogólnopolskim Zjeździe Socjologicznym w roku 2007 w Zielonej Górze, gdzie byliśmy świadkami autentycznej, merytorycznej debaty głowy państwa ze środowiskiem naukowym i był również jego honorowym patronem. Publikacja pozjazdowa zawiera dwa, bynajmniej nie zdawkowe, wystąpienia pana prezydenta.

Szkoda, że przedstawiciele innych dziedzin nauki nie mieli może okazji to tego rodzaju debaty, że nie wszyscy polscy inteligenci mogli być świadkami obrad Narodowej Rady Rozwoju… Szkoda, może w większym stopniu doceniliby, co i kogo straciliśmy 10 kwietnia pod Smoleńskiem. Prezydent Lech Kaczyński przyjął honorowy patronat nad następnym zjazdem polskich socjologów, który odbędzie się w Krakowie we wrześniu 2010 roku. Miał wystąpić na sesji inauguracyjnej… Socjologowie polscy go oczekiwali.

[b]Nie uczestniczyliśmy w nagonce[/b]

Socjologowie, choć reprezentują różne opcje polityczne, nie ulegli też – jako środowisko – swoistemu instynktowi stadnemu, który kazał wyśmiewać Lecha Kaczyńskiego i traktować kaczyzm jak największe zagrożenie dla Polski. Nie pomyliliśmy – a przynajmniej wielu z nas – Polski z „elitami”. Jestem dumny, że dwa najbardziej chyba w kraju reprezentatywne dla socjologii ciała naukowe – Walne Zgromadzenie Polskiego Towarzystwa Socjologicznego i Rada Naukowa Instytutu Socjologii i Filozofii PAN – odrzuciły w okresie największej kampanii antypisowskiej propozycje modnych w owym czasie uchwał antylustracyjnych.

Nie uczestniczyliśmy – jako środowisko socjologiczne – w owej nagonce, spierając się na argumenty, docenialiśmy chyba coraz częściej dokonania tej prezydentury i tego prezydenta, niektórzy z nas mieli zaszczyt stać u jego trumny. Ale przede wszystkim niepokoił nas, polskich socjologów, stan debaty publicznej i niemożność kształtowania jej za pomocą argumentacji naukowej. Prezydent Kaczyński był naszym sprzymierzeńcem w tych działaniach. Media i inni politycy nie zawsze.

Jednym z nielicznych polityków rozumiejących rolę socjologii w debacie była też Grażyna Gęsicka, nasza koleżanka z Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Kilka tygodni temu umawialiśmy się z Grażyną na kontynuowanie prac nad próbą ustawowego uregulowania medialnych prezentacji wyników badań sondażowych. Chodziło o to, by sondażystyka nie zastępowała socjologii, jak często ma to miejsce obecnie. Dla dobra debaty publicznej. Niestety, tej pracy razem już nie dokończymy. Ale obowiązek kontynuacji naszej wspólnej z Grażyną inicjatywy spoczywa na tych, którzy są – na politykach i socjologach.

Może Ireneusz Krzemiński by się do tych działań dołączył. Może wtedy z większą ostrożnością posługiwałby się argumentem z badań sympatii politycznych. W swym tekście stwierdził bowiem, że „zwolennicy prezydenta to mniejszość”. Otóż, żadne wyniki badań socjologicznych nie pozwalają panu profesorowi na sformułowanie takiej tezy. Nawet jeżeli przyjmiemy, że sondaże opinii sprzed katastrofy na to wskazywały (choć i to jest wątpliwe z wielu socjologom znanych powodów – błąd pomiaru, reprezentatywność badań, „wywoływanie opinii”, badanie nastrojów i emocji, a nie postaw itp.), to w żadnej mierze nie możemy tak sądzić teraz, a zwłaszcza nie przystoi tak twierdzić profesorowi socjologii.

Moc wielkiego doświadczenia społecznego nie takie nastawienia i postawy zmieniała, zwłaszcza w sytuacji – typowej dla Polaków – chwiejności postaw. Nie wiadomo więc, czy zwolennicy prezydenta, który spoczął na Wawelu, to jeszcze mniejszość czy już większość. Nic nie jest i długo nie będzie w tej kwestii przesądzone.

[i]Autor jest profesorem socjologii IFiS PAN i Uniwersytetu w Białymstoku. Przewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.[/i]

[ramka][b]Pisali w Opiniach[/b]

[b]Bronisław Wildstein[/b] [link=http://www.rp.pl/artykul/464045.html]Socjologowie, ruszcie się z gabinetów![/link]

Krokodyle łzy nad dzieleniem Polaków wylewane przez tych, którzy zrobili wszystko, aby ich skłócić, trafić powinny do annałów hipokryzji

[i]19.04.2010[/i]

[b]Ireneusz Krzemiński[/b]

[link=http://www.rp.pl/artykul/462424.html]Zwolennicy prezydenta to mniejszość[/link]

Obrazy z Warszawy przypominają nieco te, jakie nadawały światowe media z Londynu po śmierci lady Diany

[i]16.04.2010[/i]

[b]Zdzisław Krasnodębski[/b]

[link=http://www.rp.pl/artykul/461351.html]Już nie przeszkadza[/link]

Najbardziej dotkliwe obelgi, drwiny, poniżające wyzwiska sypały się na prezydenta RP. Pomiatano nim w sposób bezprzykładny, nękano go bezustannie

[i]14.04.2010[/i][/ramka]

Publicystyka
Bogusław Chrabota: Donald Trump czystkami w Strefie Gazy funduje Amerykanom nowy Afganistan
Publicystyka
Unijna komisarz ds. środowiska: Woda nie jest już dobrem oczywistym
Publicystyka
Andrzej Dybczyński: Polskiej nauce potrzeba nie reformy, lecz reformacji
Publicystyka
Europa nie jest „kontynentem ludzi naiwnych” – apel aktywistki do Donalda Tuska
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jerzy Owsiak kontra Telewizja Republika