W pierwszym przypadku kampania będzie bardzo brutalna, krew poleje się po obu stronach. W użyciu znajdą się zapewne haki, niemiłe remanenty z przeszłości obu polityków, a już na pewno próby wytrącenia rywala z równowagi. To ostatnie, jak słychać ze sztabu Bronisława Komorowskiego, jest jego głównym celem.
Trzy lata temu podczas debaty z Donaldem Tuskiem Jarosław Kaczyński łatwo dał się z tej równowagi wyprowadzić. Wystarczyło buczenie publiczności w telewizyjnym studiu. Prezes PiS przegrał tę debatę i w konsekwencji jego partia przegrała wybory. Tę lekcję doskonale pamięta sztab kandydata PO. Ale też Kaczyński i jego zaplecze. Kto ma lepszą pamięć – pokaże najbliższych 14 dni.
W drugim scenariuszu ważniejsze staje się uwodzenie sierot po tych, którzy z prezydenckiej stawki odpadli. Wtedy jest szansa na kampanię łagodniejszą, bardziej merytoryczną. A żeby skutecznie uwodzić, trzeba mieć coś do zaoferowania. W przypadku polityków są to pomysły programowe. W prymitywnej wersji występujące jako wyborcze obietnice, często bez pokrycia.
Bezpośrednie uwodzenie osieroconych wyborców będzie przebiegać równolegle z uwodzeniem przegranych kandydatów. W tej kategorii panną z największym posagiem jest oczywiście kandydat SLD Grzegorz Napieralski. Polityk, który z brzydkiego kaczątka, ośmieszanego i kontestowanego przez innych, w dwa miesiące przemienił się w łabędzia. Przynajmniej na najbliższe dwa tygodnie.
Jego posag jest na tyle wartościowy, że Napieralski, łamiąc wszelkie zasady wyborów prezydenckich, stał się trzecim kandydatem, który przeszedł do II tury.