Mam nieodparte wrażenie – nie tylko po obserwacji trwającego jeszcze szczytu UE w Brukseli – że premier Donald Tusk występuje ostatnimi czasy na arenie międzynarodowej nie jako szef rządu jednego z sześciu największych państw Unii, lecz jako kandydat na szefa Komisji Europejskiej w 2014 roku.
Zamiast walczyć o polskie interesy, spierać się, negocjować, pan premier – szef PO – zgadza się na wszystko, co proponuje Berlin (Paryż, Bruksela, etc.). Po to, aby uchodzić za kandydata spolegliwego, zgodnego, który jako potencjalny następca Barroso nie będzie kierować się „partykularnymi”, narodowymi interesami, lecz będzie zabiegał o „interesy Europy”.
To dlatego przegrywamy na forum międzynarodowym wszystko to, co można przegrać.