Najciemniej, podobno, jest pod latarnią. Od tygodni już jesteśmy świadkami dość obrzydliwego i gorszącego konfliktu ulubieńca salonu ks. Lemańskiego i ulubieńca "ciemnogrodu" abp. Hosera. Od początku tego sporu media z obu stron nie zrobiły zupełnie nic, by doprowadzić do jego zakończenia (mimo że przecież obu zależy na jego dobru). Wręcz przeciwnie: trudno nie odnieść wrażenia, że media od początku robiły wszystko, by tylko maksymalnie zaostrzyć konflikt. Jedni demonizowali celebrytę heretyka Lemańskiego, drudzy "ludobójcę" z Rwandy Hosera.
Tymczasem, tak jak w przypadku każdego konfliktu - a szczególnie jeśli obie jego strony odwołują się do nauki Jezusa - z tej sytuacji może być tylko jedno wyjście, które prawie nikomu,zdaje się, nie przyszło do głowy. Mówi o nim jezuita Krzystof Mądel.
Biskup Hoser powinien wziąć ks. Lemańskiego pod ramię, wyjść z nim do dziennikarzy i szczerze go przeprosić za obraźliwe słowa sprzed lat. Kardynał Dziwisz w podobny sposób pojednał się kiedyś z ks. Isakowiczem-Zaleskim i nikomu korona z głowy nie spadła. Szczery uśmiech znaczy dziś więcej niż włosienica. Kamery dokładnie mu się przyjrzą. Jeśli naprawdę będzie szczery, potwierdzony czynami, nikt go w Polsce nie zapomni.
- pisze na portalu Natemat.pl. Problem tylko w tym, że winy są po obu stronach i pokora - cnota będąca przecież w samym centrum chrześcijaństwa - potrzebna jest obu kapłanom. Tak byłoby po chrześcijańsku. I o to przecież chodzi? Prawda?