Nie tak dawno temu na tych łamach pisałem o tym, jak liberalny tłum indywidualistów chce walczyć z tak zwanym faszyzmem zupełnie nieliberalnymi (żeby nie powiedzieć: faszystowskimi, bo czemu i nie; to słowo dawno straciło już jakiekolwiek konkretne znaczenie) środkami. Okazuje się jednak, że nie do końca tak jest. Z tego bowiem tłumu (a raczej ze szpalt "Gazety Wyborczej") wyłonił się dziś - zwycięsko, odważnie, z okrzykiem protestu - jedyny sprawiedliwy, apostoł wolności, Jacek Żakowski. Wyłonił się, dodajmy, dość niespodziewanie, bo jeszcze kilka miesięcy temu, po "incydencie tortowym" żądał "radykalnej, brutalnej i zdecydowanej" odpowiedzi na rzucenie tortem w sędziego.
Wiadomo jednak, że Żakowski nie jest krową i poglądy może zmieniać. Dlatego na internetowych łamach "Wyborczej" zaprotestował przeciwko proponowanym przez prezydenta i innych liberałów zmianom w prawie o zgromadzeniach (chodzi o zakaz zakrywania twarzy).
Nie stało się nic takiego, byśmy musieli wymyślać kolejne zakazy, nakazy i kary. Nie tylko nie zgadzam się z popieranymi przez polityków pomysłami prezydenta i moich kolegów dziennikarzy. Nie kupuję też założeń, z których te pomysły wyrosły
- pisze Żakowski. I w bardzo rzeczowy i klarowny sposób argumentuje swoje stanowisko.
Po pierwsze, nic nowego się nie stało. Tęcza nie pierwszy raz spłonęła. Napady na squaty już się zdarzały. Żeby wrzucić flarę przez płot ambasady Rosji i spalić plastikową budkę, wystarczy parę osób. (...)