Bóg działa czasem w przedziwny sposób. Okazuje się, że nawet za pośrednictwem ks. Wojciecha Lemańskiego. Ks. Lemański to jak wiadomo, postać dość kontrowersyjna, ale za jego sprawą doszło do właśnie do pojednania. A nawet dwóch! Pojednania jego samego z biskupami oraz skrajnych kościelnych "prawicowców" ze skrajnymi ateistami: obie te grupy chciałyby, by Lemański odszedł z Kościoła.
Jedną z bardzo wielu ostatnio wygłoszonych manifestacji tego życzenia jest list otwarty, jaki do "pana Lemańskiego" zaadresował znany nam wszystkim naczelny ateista kraju Jan Hartman.
Jego list to w połowie krytyka Kościoła w stylistyce i głębi analizy przypominająca tą antyklerykalnego internetowego trolla - i tej części nie będziemy cytowali (wystarczy poczytać komentarze pod dowolnym tekstem na Gazeta.pl - niekoniecznie związanym z Kościołem) - a w połowie próba przekabacenia i skuszenia księdza, by porzucił stan kapłański. To już zacytujemy z przyjemnością, bo trudno o bardziej komiczną i przewrotną, a przy tym symboliczną sytuację niż Hartman w roli kusiciela księży.
Jest tak wiele powodów, żeby rzucić tę pracę i odejść z tej organizacji! Niech Pan się na to zdobędzie, niech Pan zrzuci sutannę! Tak jak tylu mądrych i wrażliwych księży przed Panem – Obirek, Bartoś, Węcławski, żeby wymienić najbardziej znanych.
Czy będzie Pan tkwić w stanie duchownym na złość biskupom, którzy marzą tylko o tym, aby pan odszedł? Będąc dojrzałym mężczyzną, chce się Pan bawić w podchody z Hoserem, z którym zresztą i tak Pan nie wygra? To dziecinny, niepotrzebny upór. Skoro Pana tam nie chcą, skoro Pana wciąż poniżają i szykanują, to po co w tym tkwić? Żeby robić szum?