Trudno bowiem madrycką eskapadę posłów PiS uznać za coś innego niż suto zakrapiany urlop. Politycy jechali formalnie na sesję Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, a sekretarz generalny organizacji, który jest zresztą Polakiem, nie kryje, że posłowie pojawili się na sesji tylko rano.
Konsumpcja alkoholu zaczęła się już na pokładzie samolotu, a chcąc ciężko pracować, posłowie nie zabierali by chyba żon. Sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie burda, którą małżonki posłów urządziły w samolocie. Gdy w końcu charakter wyjazdu opisały media, ja nie byłem wcale zaskoczony.
Dlaczego? Bo od dawna słyszałem o tym, co dzieje się podczas posiedzeń Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, w których uczestniczy 24 polskich parlamentarzystów. Przed rokiem Robert Biedroń został wybrany sprawozdawcą zgromadzenia ds. osób LGBT, co było przedstawiane jako jego wielki sukces. Prawda jest taka, że dostał tę pracę m.in. dlatego, że jest jednym z niewielu polskich polityków, którzy cokolwiek w zgromadzeniu robią.
W sejmowych kuluarach dużo się mówiło, że większość polityków sesje zgromadzenia traktuje jak wyjazdy turystyczne do ciekawych europejskich miast. Mówiło się też, że wielu z nich stara się też na tym zyskać finansowo, zgłaszając przejazd samochodem, a w rzeczywistości lecąc tanimi lotami. Taki numer wykręcili właśnie posłowie PiS.
Chciałem o tym napisać, jednak brakowało mi dowodów. Teraz te dowody mamy, więc warto zastanowić się, po co nam Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy. Pojawia się też pytanie, czy Sejm powinien płacić składki do Konferencji Parlamentarnej Morza Bałtyckiego, Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń Bibliotekarzy czy Międzynarodowej Rady Archiwów.