Po sobotnim posiedzeniu Rady Krajowej SLD nadal nie ma kandydata na prezydenta. Drugie podejście w styczniu.
Kierownictwo partii bardzo chciało jeszcze w grudniu ustalić kandydata, ale okazało się to trudne. Pomysł wysunięcia Ryszarda Kalisza, byłego działacza SLD, zgłoszonego przez Leszka Millera był odpowiedzią na radykalne postulaty części działaczy, by rozpocząć budowę formacji o szerszej formule, skupiającej jak najwięcej środowisk lewicowych.
Kalisz przyciągnąłby wyborców spoza SLD i to mogłoby się stać podwaliną pod budowę nowego ugrupowania. Okazało się jednak, że działacze Sojuszu, wbrew deklaracjom, wcale nie chcą radykalnych posunięć, skoro wykreślili nazwisko Kalisza z uchwały o kandydacie na prezydenta. To zaś oznacza, że SLD dzisiaj po prostu nie ma kandydata w tych wyborach.
Za miesiąc ponownie zbierze się Rada Krajowa, która powinna podjąć decyzję o kandydacie, ale na jej posiedzenie przyjadą ci sami delegaci co w ostatnią sobotę – niechętni nowinkom, za to wyraźnie oczekujący rycerza na białym koniu, najlepiej z SLD, który uratuje partię przed upadkiem.
Tymczasem obszar poszukiwań znacznie się zawęził, bo ci, których Rada chętnie by zaakceptowała, nie chcą kandydować, a ci, którzy byliby skłonni kandydować, nie są dobrze widziani przez Radę. Niewykluczone, że za miesiąc Miller przedstawi więc Radzie kilku kandydatów, którzy wyrazili zgodę na kandydowanie, i trzeba będzie głosować, który z nich jest najlepszy. Z punktu widzenia jakości wyboru to jest chyba najgorszy pomysł. Tymczasem wynik w wyborach prezydenckich może partię podbudować przed wyborami parlamentarnymi lub zepchnąć w polityczną nicość.