Każdy, kto w młodości czytał opowieści o Indianach pamięta, jak za pomocą sygnałów dymnych porozumiewali się na odległość. Kowboje czy żołnierze dym widzieli, ale nie potrafili zrozumieć, jakie wiadomości przekazuje. Podobne wrażenie mogą mieć obserwatorzy, który w ostatnim tygodniu śledzili działalność prezydenta Andrzeja Dudy. Jego wypowiedzi z pewnością świadczą, że postanowił coś Polakom przekazać. Tylko co?
W zeszłą niedzielę wezwał do pojednania narodowego w sprawie katastrofy smoleńskiej. W czwartek zażądał od marszałka Sejmu ekspertyz, czy mimo głosowania na cztery ręce wybór nowego sędziego TK jest ważny. Oznaczać to może, że prezydent potraktował serio wątpliwości opozycji.
Warto tu przypomnieć, że gdy na początku grudnia w bezprecendesowy sposób Sejm unieważnił wybór sędziów TK dokonany w poprzedniej kadencji, prezydent jeszcze tej samej nocy przyjął ślubowanie nowych sędziów, nie pytając o legalność działań parlamentu. Widać więc zmianę w jego stanowisku.
Na uwagę zasługuje też orędzie, które wygłosił podczas obrad Zgromadzenia Narodowego w 1050. rocznicę chrztu Polski. W przemówieniu komplementowanym nawet przez posłów opozycji Duda przedstawił polityczne credo. Szczególnie mocno akcentował takie terminy jak państwo prawa (jako jeden z trzech filarów zachodniej cywilizacji). Wyraźnie zarysował też symetrię pomiędzy dołączeniem Mieszka I do ówczesnej wspólnoty europejskiej i dzisiejszą obecnością Polski w Europie, łącznie z przywołaniem słów Jana Pawła II o wejściu Polski do UE. Było to najbardziej proeuropejskie wystąpienie polityka z obozu rządzącego w ostatnim czasie.
To tylko najbardziej jaskrawe przykłady sygnałów wysyłanych przez Andrzeja Dudę. Pytanie, czy dzieje się to wszystko w porozumieniu czy w konflikcie z PiS. Media obiegają obrazki z uroczystości, na których widać wyraźną niechęć Jarosława Kaczyńskiego do prezydenta – nieuprzejme podanie ręki bez wymiany spojrzeń czy to, że szef PiS nie wstał z krzesła, gdy wchodził prezydent. Zwolennicy teorii spiskowych będą przekonywać, że Kaczyński udaje ostentację, by pomóc Dudzie wybić się na niezależność. Inni sądzą, że naprawdę doszło do wojny na górze.
Tyle że nie to ma większego znaczenia. Andrzej Duda jest związany ze środowiskiem PiS, na wiele sprawę ma takie same poglądy jak większość jego kolegów w parlamencie. Wątpliwe, by chciał konfliktu z większością sejmową. Tym bardziej, że ma ograniczone pole manewru. Otwartego konfliktu z PiS nie zrozumieliby dziś wyborcy prawicy. Przeciwnicy PiS zaś i tak Dudy nie zaczną nagle lubić, ponieważ uważają, że w sporze o TK złamał konstytucję.
Prezydent ma też stały kontakt z rządem, z racji swych obowiązków często widuje się z premier Beatą Szydło czy szefami MON i MSZ.