Mecz trwa 90 minut. Gdybym pisał ten komentarz po pierwszej połowie, czuć by w nim było zatroskanie. Jak to możliwe, że reprezentacja Polski, stawiająca sobie za cel minimum wyjście z grupy, nie potrafi dać sobie rady z Irlandią Północną, grającą dokładnie tak jak we wszystkich poprzednich meczach. Schematycznie, zgodnie z archaicznymi wzorami brytyjskiego futbolu, w którym wybijanie piłki do wysuniętego napastnika, z nadzieją, że wygra pojedynek stanowi podstawę taktyki. Żadnej innej formy ataku Irlandczycy nie stosowali, bo ich na to nie było stać.
Wszyscy wiedzieli, jak Irlandia gra, więc można się było spodziewać, że Polacy na taki prymitywny futbol znajdą jakąś radę. Nic takiego się nie stało. Nasza drużyna przez większość meczu miała piłkę. Choć grała bez pomysłu i im bliżej bramki Michaela McGoverna, tym wolniej, można było mieć nadzieję, że za którymś razem dobrze zorganizowana obrona w końcu popełni błąd. Czekaliśmy na to 51 minut. Arkadiusz Milik znalazł się tam, gdzie powinien.
Kiedy Irlandczycy wprowadzili drugiego napastnika i przestali ograniczać się do wybijania piłki, gra stała się bardziej wyrównana. Jednak w całym meczu Irlandia nie oddała na naszą bramkę ani jednego celnego strzału i tylko raz błąd Michała Pazdana naprawił Wojciech Szczęsny.
Zwycięstwo stawia nas w komfortowej sytuacji. Pierwszy raz od roku 1974 Polska rozpoczęła wielki turniej od zwycięstwa. Drugi występ nie będzie już meczem o wszystko a trzeci - o honor. Nie będzie kwasów w zespole, nerwów, piłkarze nie będą się stresować, czytając niepochlebne recenzje. Trener nie będzie musiał się zastanawiać jakich zmian dokonać.