Sytuacja jest poważna. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi szacuje dotychczasowe straty rolników z powodu suszy na 550 mln zł, ale zastrzega, że mogą jeszcze wzrosnąć. Niski poziom wód w rzekach i jeziorach zagraża energetyce, bo polskie elektrownie stamtąd czerpią wodę do chłodzenia bloków. Może więc dojść do ograniczeń w dostawach prądu – jak przed dwoma tygodniami. Na razie jednak energetycy zapewniają, że problemu z wodą nie mają.
Natomiast Instytut Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach (IUNiG), który monitoruje występowanie tzw. suszy rolniczej, podaje, że największy deficyt wody występuje na Lubelszczyźnie. Susza szybko rozprzestrzenia się też na Mazowsze, Podlasie, woj. łódzkie, świętokrzyskie, Opolszczyznę i Dolny Śląsk.
Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej zapowiada, że w najbliższych dniach może padać, ale później znowu ma być sucho. Zresztą pojedyncze opady to za mało. – Na ogół takie niedobory wody są uzupełniane w następnym sezonie, czyli w okresie roztopowym po zimie – mówi Marianna Sasim, hydrolog z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
Pojawiły się już pierwsze głosy, żeby na obszarach szczególnie dotkniętych suszą wprowadzić stan klęski żywiołowej. Tego domagają się rolnicy. – To uprości korzystanie z wielu instrumentów rekompensujących straty spowodowane suszą – mówi Wiktor Szmulewicz, prezes Zarządu Krajowej Rady Izb Rolniczych. Przeciwnego zdania jest jednak resort rolnictwa, który uważa, że taki ruch w żaden sposób nie wpłynie na pomoc państwa dla rolników.
Wprowadzenie przez rząd stanu klęski żywiołowej miałoby daleko idące konsekwencje polityczne. Jesienny kalendarz wyborczy i referendalny rozsypałby się jak domek z kart. Konstytucja stanowi bowiem, że w czasie trwania stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego odwołaniu nie przeprowadza się wyborów do Sejmu, Senatu, na prezydenta RP, a także ogólnokrajowych referendów.