Rozkładają towary na półki, sprzedają karpie i śledzie, siedzą w kasach i prowadzą akcje promocyjne – przed świętami w większości dużych sklepów można spotkać „czasowników”. Tak często określa się ludzi pracujących na umowy tymczasowe. Większość z nich przysyłają do marketów agencje wyspecjalizowane w wyszukiwaniu i zatrudnianiu pracowników na żądanie. Wartość szybko rosnącego rynku tych usług przekracza już 1,5 mld zł.
– Tylko w grudniu do naszych sieci handlowych trafia ponad trzy tysiące osób z agencji pracy tymczasowej. Dzięki nim możemy oddciążyć naszych stałych pracowników od czynności, które najbardziej zabierają czas; wykładania czy metkowania towarów – mówi Renata Juszkiewicz, dyrektor przedstawicielstwa grupy Metro, właściciela sieci Makro Cash & Carry, Real, Saturn i Media Markt. – Agencje pracy tymczasowej to niezbędnik w handlu, zwłaszcza przed świętami – podkreśla Tomasz Kośmicki, kierownik ds. wynagrodzeń w Tesco. Katarzyna Gurszyńska ze Związku Agencji Pracy Tymczasowej zwraca jednak uwagę, że większość z ok. 350 tysięcy „czasowników” zatrudnionych w tym roku trafiło do zakładów przemysłowych. Z ich pomocy korzystają m.in. producenci lodów, firmy oponiarskie i centra logistyczne. Według danych Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, w 2006 r. największą grupę wśród 288,5 tys. pracowników tymczasowych stanowili robotnicy zatrudnieni przy prostych pracach w przemyśle (80 tys.) Na drugim miejscu byli pracownicy magazynów (22 tys.), a potem obsługa biurowa (12,8 tys.).Firmy najczęściej podkreślają, że praca tymczasowa zapewnia im elastyczność działania; mogą w ten sposób dostosować zatrudnienie do liczby klientów czy sezonowych wahań produkcji. Nawet gdy „czasownicy” w przeliczeniu na godzinę pracy kosztują więcej niż ludzie zatrudnieni na stałe. Nic dziwnego, że w ubiegłym roku z usług agencji pracy tymczasowej skorzystało prawie 6,7 tys. firm, o ponad 1,4 tys. więcej niż rok wcześniej. Liczy się też wygoda. Agencja bierze na siebie zadanie wyszukania odpowiednich ludzi. – I sprawy administracyjne związane z zatrudnieniem – dodaje Wojciech Tomczak z Unilevera. W czterech fabrykach i w magazynach firmy co roku pracuje kilkuset „czasowników”.
– Agencje pracy tymczasowej wyręczają państwo w wysiłkach na rzecz aktywizacji zawodowej ludzi. Jeżdżą po wsiach i miasteczkach, szukają pracowników poprzez ogłoszenia w sklepach i w kościołach – mówi Jacek Męcina, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.
Jeszcze przed kilkoma laty głównym problemem agencji były niektóre przepisy z pochodzącej z 2003 r. ustawy o zatrudnieniu pracowników tymczasowych. Zwłaszcza ten, który ogranicza okres pracy „czasownika” w jednej firmie. (By zachęcić pracodawców do przyjmowania ludzi na stałe.) Dziś największy problem to dotkliwy brak ludzi. Studenci, którzy do niedawna byli jednym z głównych źródeł kadr dla agencji, zarabiają za granicą. A jeśli szukają tymczasowej pracy w kraju, to związanej z kierunkiem studiów.– Dziś ten, kto ma kandydatów do pracy, wygrywa i dyktuje warunki – ocenia Kajetan Słonina, prezes agencji Active Plus. Jego zdaniem w tym roku koszty szukania ludzi wzrosły co najmniej dwukrotnie. Na przykład agencja Randstad latem uruchomiła w Dolnośląskiem mobilne biuro rekrutacyjne, które objeżdża region, zachęcając mieszkańców do pracy.
Wzrosły też inne koszty działania agencji, np. badań lekarskich i szkoleń. – W dodatku coraz częściej zdarza się, że osoby, które już podpisały umowę, nie pojawiają się w pracy – zauważa prezes Słonina. Jego zdaniem najtrudniej znaleźć niewykwalifikowanych pracowników za umiarkowaną stawkę. Pracodawca, który w ubiegłym roku mógł ich znaleźć, płacąc 6 zł na godzinę, teraz musi płacić 10 zł. Średnio stawki wzrosły o jedną piątą. Andrzej Grudniok, prezes agencji Kadry Polskie, ocenia skalę tegorocznych podwyżek stawek na 20 – 30 proc.