Rz: Krzysztof Bondaryk poniekąd panu zawdzięcza swoje stanowisko szefa ABW. To pan wyraził zgodę na przyznanie mu certyfikatu dostępu do informacji niejawnych. Bez tego certyfikatu nie miałby raczej szansy na to stanowisko.
Bogdan Święczkowski: Zgadza się. Jednak w czasie, w którym toczyło się postępowanie sprawdzające Krzysztofa Bondaryka, nie mieliśmy wiedzy o przypadku brata pana Bondaryka zamieszanego w sprawę związaną z przemytem złota, a opisaną przez „Rz”. Gdybyśmy taką wiedzę posiadali, myślę, że postępowanie potoczyłoby się inaczej. Cóż, kiedy czytałem wywiad z Bondarykiem w „Gazecie Wyborczej”, upewniłem się, że prawdomówność nie jest cechą pana Bondaryka. Nie ukrywam też, że w owym czasie pan Bondaryk dysponował silnym poparciem posłów SLD i Platformy Obywatelskiej z Komisji do spraw Służb Specjalnych, którzy wychwalali go pod niebiosa jako specjalistę.
Brak wiedzy o sprawie brata chyba nie wystawia byłemu szefowi ABW najlepszej opinii.
Przyznam się, że rzeczywiście nie jest to powód do chwały. Przypomnę jednak, co pisała „Rz”, która ujawniła, że jeden ze znajomych policjantów pana Bondaryka schował do szuflady pismo od Rosjan proszących o pomoc prawną w sprawie przemytu tego złota, za co ma sprawę karną. Wpływy pana Bondaryka na tamtym terenie są bardzo duże. Nie wykluczam więc, że ktoś również mógł w tej sprawie nałożyć blokadę informacyjną.
Bondaryk twierdzi, że ma pan siedmiu ochroniarzy. Po co?